Sengaku-ji miała w życiu zmienne szczęście. Zaczęło się bardzo dobrze, bo narodziła się w 1612 roku z woli samego Tokugawy Ieyasu - pierwszego shoguna ery Edo. Miejsce narodzin - bardzo prestiżowe - obok zamku Edo (czyli okolice dzisiejszego pałacu cesarskiego). Przyczyna - wzmocnienie znaczenia buddyzmu, a w tym przypadku buddyjskiej szkoły Soto Zen jako przeciwwagi dla rugowanego w tym samym czasie katolicyzmu. Interesujące jest, że Ieyasu postrzegał religię katolicką jako czynnik mocno destabilizujący kraj i chyba się nie mylił, skoro jego ród, żelazną ręką co prawda, rządził Japonią przez ponad 250 lat pokoju. Należało pogonić Hiszpanów (jednych za granicę, innych do nieba, przepraszam - piekła) i korzystać z usług Holendrów. Oczywiście operacje na religii były jednym z wielu czynników stabilizujących ówczesną Japonię.
Czy świątynia może marzyć o lepszym momencie narodzin? Chyba nie, ale w życiu trzeba mieć też trochę szczęścia (któremu, co jasne, trzeba pomagać). Tego, w trzydziestym roku jej życia, zabrakło. Doszczętnie spłonęła, a decyzja o jej odbudowie wiązała się jednocześnie z przeniesieniem miejsca zamieszkania do obecnej lokalizacji - na przedmieścia Edo w kierunku na Kyoto. Na brak prestiżu wciąż nie musiała narzekać. Uważana była za trzecią co do znaczenia świątynię Soto Zen, po Eihei-ji i Soji-ji, a w jej wnętrzach studiowało naraz nawet do 200 mnichów.
Dzisiaj leży w dzielnicy Takanawa i klaustrofobicznie wciśnięta jest między współczesną byle jaką architekturę.
W porównaniu do wielu reprezentacyjnych zabytkowych obiektów sakralnych, z których w samym Tokio można za przykład podać shintoistyczną Meiji-jingu bajecznie położoną w parku Yoyogi czy buddyjską Senso-ji z uroczą aleją handlową Nakamise, wielką pagodą i towarzyszącą jej shintoistyczną Asakusa-jinja, jest Sengaku-ji ich ubogim, skarlałym krewnym.
I być może stałaby tu w Takanawie zapomniana pośród betonowego sąsiedztwa, gdyby nie wydarzenia z początku XVIII w., które wkrótce miały się stać narodową legendą, tematem sztuk teatralnych, a znacznie później kanwą wielu filmów.
Żeby lepiej zrozumieć motywację bohaterów wydarzeń, należy rozważyć kilka fundamentalnych dla Japończyków zasad moralnych, które wartościują powinności między nimi, począwszy od stosunku obywatela do cesarza, a na relacjach rodzinnych skończywszy. W różnych opracowaniach podaje się odbiegające od siebie interpretacje tych zasad, zapewne dlatego, że są to absolutnie japońskie cechy (część z nich współdzielona jest z kulturą chińską), które ciężko jest przełożyć na grunt moralności zachodniej. Ja w dużym stopniu opieram się na opisie Ruth Benedict, zawartym w jej "Chryzantemie i mieczu", dokładając do tego własne definicje.
Każdy Japończyk w momencie narodzin, mimo że jeszcze tego nie wie, zostaje obciążony nigdy niespłacalnym brzemieniem wdzięczności zwanym "on". Jest wdzięczny rodzicom, że powołali go na świat i że w niedalekiej przyszłości dadzą mu opiekę i wychowanie, choćby nawet jakość tej opieki i wychowania nie dawały rodzicom zbyt wysokich not (oya on). Jest wdzięczny cesarzowi za to, że urodził się Japończykiem i ma zaszczyt prowadzenia życia pod patronatem jego wysokości (ko on). W przyszłości kolejne "on" będą onego obciążały, czy tego chce, czy nie w relacjach szkolnych i służbowych (shino on). Co więc istotne - "on" nakłada się samo, bez jakiejkolwiek woli przyjmującego brzemię. Jest jak grzech pierworodny w naszej kulturze. Jak nieusuwalny stygmat. Nie chcąc być wykluczonym ze społeczeństwa, Japończyk musi "on" zaaprobować, wytwarzając w sobie jednocześnie poczucie długu, zwane "gimu". Jak wynika z powyższego opisu "on", dług ten powinien być permanentnie spłacany, ale nigdy się nie spłaci. Należy spłacać "gimu" wobec cesarza (chu), będąc bezgranicznie oddanym sprawom ojczyzny i hierarchii w niej panującej. Należy spłacać "gimu" wobec rodziców (ko), okazując im szacunek, wdzięczność i opiekę, kiedy przyjdzie na nią czas. Spłaca się też "gimu" wobec nauczycieli i przełożonych (nimmu) przez poświęcanie się nauce i pracy i przez absolutną lojalność wobec instytucji szkoły i zakładu pracy. Warto wspomnieć za Ruth Benedict, że w odróżnieniu od modelu pruskiego, gdzie cesarz, ojciec czy przełożony mieli nad Prusakiem, Niemcem czy Austriakiem nieograniczoną władzę o charakterze autorytarnym, a nawet dyktatorskim, co prowadziło do strasznych okaleczeń psychicznych, a w konsekwencji (to już za Alice Miller) do I i II WŚ, model japoński nakłada na osoby stojące wyżej w hierarchii postawę patriarchalną, powierniczą i opiekuńczą, co wyrównuje bilans wkładu własnego i korzyści po obu stronach. Dzięki temu system jest stabilny i trwa do dziś przez całe wieki. Daję z siebie absolutnie wszystko, ale w zamian mam szacunek, opiekę i bezpieczeństwo.
Żeby nie było za prosto, jest jeszcze inna kategoria długu. Wyodrębniono ją ze względu na jej spłacalność. Nazywa się "giri" i... dzieli się na kolejne kategorie.
Przerwa! Kto przysypia, niech zaparzy sobie kawy czy zatańczy, czy coś tam innego. Ja też się napiję. :)
(Trwa przerwa)
"Giri" dzieli się na skierowane na zewnątrz, nazwę je w skrócie "zewnętrznym giri" oraz na skierowane do wnętrza - "wewnętrzne giri". Pamiętamy, że obie kategorie są spłacalne, co oznacza, że TRZEBA je spłacić, żeby zachować twarz. Kto nie spłaca, najczęściej w wigilię Nowego Roku znajdowany jest z nożem w brzuchu i listem pożegnalnym. Tak, tak, ten obyczaj trwa do dzisiaj, choć narzędzia się zmieniły. Zewnętrzne giri pochodzi z długów wyrażonych konkretami (pieniądze, przysługa, załatwienie pracy czy nawet poczęstunek kanapką) otrzymanymi od innych. Giri wewnętrzne jest groźną kategorią, porównywalną do vendetty, bo chodzi w nim o oczyszczenie własnego lub rodzinnego imienia z obelgi, obrazy, znieważenia, niesłusznej oceny itp. Czujemy, czym to pachnie, prawda? Tu nie ma waluty, którą można by łatwo wyrazić wartością. Tu się łapie za katanę czy inne straszne narzędzie i się reza!
Ponieważ zaraz będziemy sobie opowiadać o losach samurajów, nie można zapomnieć, że obok wyżej opisanych moralnych imperatywów stał kodeks bushido, w którym jednym z naczelnych nakazów była lojalność i wierność wobec feudalnego pana, bez którego, nawiasem mówiąc, nie było papu w samurajskim brzuszku.
Przejdźmy zatem do scenariusza, który jest w pełni potwierdzony historycznie, poza kilkoma symbolami, bez których trudniej wytworzyć kult i popyt na pielgrzymki.
Był rok 1701. Dwaj panowie feudalni rezydujący w Edo - pan Asano i pan Kamei, w związku z nadchodzącą wizytą wysłanników cesarskich z Kioto zostali wybrani przez realną władzę Japonii, czyli shogunat, jako odpowiedzialni za dobre samopoczucie gości. Obaj odpowiedzialni panowie mieli zasięgnąć instrukcji o właściwej etykiecie dworskiej od ważnej osobistości w hierarchii shogunatu Tokugawów - pana Kiry (dla nazwisk w celu jasności opisu używam skróconych wersji). Pan Kira, jak na wysoko postawioną figurę przystało, był dupkiem i arogantem. Są też pogłoski, że był skorumpowanym dupkiem i arogantem. Tak czy inak, w czasie spotkania Kira z braku wkupnego, a może z czystej przyjemności, zaczął obrażać obu panów. Pan Asano znosił to cierpliwie, ale pan Kamei, w którym zagotowało się wewnętrzne giri, brał się do rezanki. Na szczęście dla niego, jego doradcy byli szybsi i pośpieszyli z wręczeniem Kirze pokaźnego brzęczącego trzosu. Od tej chwili arogancki dupek stał się wobec Kamei rozpieszczającym wnusia dziadkiem. Nie dotyczyło to niestety pana Asano, który bądź to nie miał odpowiednio przygotowanych towarzyszy, albo było to poniżej jego godności. Dla podtrzymania rycerskiego piękna tej historii przyjmuję drugą wersję. Żółć Kiry popłynęła strumieniem w kierunku Asano, a że wciąż nie było właściwej reakcji, Kira nazwał go w końcu "wiejskim prostakiem bez manier". Nie trzeba przygotowanym poprzednimi akapitami słuchaczom wyjaśniać, że stoicki do tej pory jak Seneka pan Asano zaczął zachowywać się jak czajnik, któremu odskoczyła pokrywka. W środku wrzało wewnętrzne giri! Jednak na zewnątrz jego osoby czuwało opanowane on i gimu wobec shoguna! Nie wolno! - oświadczało stanowczo. W zamku shoguna? W Sosnowej Galerii, głównym korytarzu, będącym tuż obok sali, w której regularnie obradował shogun? Nie wolno! Zakazane pod groźbą śmierci! Pan Asano przez ułamek sekundy stanął wobec nierozwiązywalnego konfliktu pomiędzy różnymi składnikami etyki japońskiej, konfliktu, którego obfitość w ówczesnym życiu stała się tematem wielu dramatów scenicznych, literackich, a potem filmowych i komiksowych. Tak jak w naszym zachodnim świecie nieśmiertelnym tematem moralnym jest "sam ja jeden sprawiedliwy przeciw im wszystkim błądzącym", tak w Japonii tematem nr jeden jest człowiek w kleszczach skonfliktowanych w danej sytuacji imperatywów moralnych. U pana Asano proces wyboru trwał krócej niż postawienie jednej literki w tym tekście. Wyciągnął sztylet, jako że katana była nieskuteczna we wnętrzach, i ciął Kirę na ukos przez czoło i ramię. Zamachnął się drugi raz, ale przydzwonił w słup i na tym akcja się skończyła, bo dopadli go strażnicy. Kira zalał się krwią, ale żył! Nieszczęsnego, bo nie zdążył oczyścić swojego imienia, natychmiast aresztowano i jeszcze tego samego dnia nałożono na niego karę seppuku, którego dokonać miał w ogrodzie rezydencji innego pana feudalnego. To miejsce wykonania seppuku również był obrazą dla Asano. Ponadto w sytuacji zajścia z bronią w pałacu shoguna obie strony powinny ponieść karę. Kira jednak, jak każdy skorumpowany i wysoko postawiony dupek, miał szerokie i mocne plecy. Nie wyznaczono mu żadnej kary. Asano jeszcze tego samego dnia odebrał sobie życie, jego majątek został skonfiskowany, jego rodzina pozbawiona praw należnym daymiō, a wierni samuraje zostali bezrobotni, zmieniając nazwę na roninów. Asano został pochowany w świątyni Sengaku-ji.
Z grupy ponad trzystu roninów, którzy skazani zostali na farmerkę, rzemiosło lub inne uwłaczające metody zarobku, bo nikt nie miał prawa zatrudnić samuraja, którego pan dokonał tak haniebnego czynu i poniósł tak haniebną śmierć, czterdziestu siedmiu, w tym ich przywódca Ōishi Kuranosuke Yoshio, czuło, że muszą spłacić gimu wobec swojego pana. Zawiązali spisek mający na celu pozbawienie Kiry życia. Wymagało to jednak sprytnej konspiracji, ponieważ jak każdy skorum... Kira obstawił się szczelnie strażą, wiedząc (przynajmniej teoretycznie), jak działa kodeks i co w związku z tym mu grozi. Ako Gishi, bo taką nazwę nadano lojalnej grupie wojowników, przyjęli więc taktykę przeczekania i uśpienia czujności przeciwnika, który regularnie słał szpiegów za nimi. Rozproszyli się, przyjmując role handlarzy lub mnichów. Jedynie Ōishi stoczył się moralnie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca w oczekiwaniu na zemstę. Pił na umór, uczęszczał pilnie do burdeli, włóczył się po ulicach. Może to była tylko gra, kto wie? Z pewnością był w tym dobry! Któregoś dnia, kiedy leżał nieprzytomny na ulicy, a przechodnie się z niego śmiali podszedł do niego człowiek z Satsumy, który go znieważył, kopiąc w twarz i plując, nie mogąc znieść widoku byłego samuraja, który zamiast bronić honoru swego pana, nurza się w alkoholu i błocie. Zapamiętajmy ten incydent, bo on jeszcze za jakieś 100 stron powróci.
W tym okresie oczekiwania na dobrą okazję Ako Gishi wymieniali ze sobą dużo listów, z których wiele zachowało się do dzisiaj, jak deklaracja przystąpienia czy opis stanu zdrowia kompanów spisany przez Ōishi. Wiele z nich wystawionych jest w Izbie Pamięci Ako Gishi przy świątyni. Niestety nie wolno fotografować.
Pijany czy nie, Ōishi dalej działał metodycznie. Rozwiódł się ze swoją żoną, aby nie wyrządzono jej w przyszłości szkody z jego powodu i odesłał ją z dwójką małych dzieci do domu jej rodziców. Najstarszemu z dzieci o imieniu Chikara zostawił możliwość wyboru: odejść z matką lub zostać przy ojcu i walczyć. Chikara wybrał to drugie i po niedługim czasie już nie żył.
Wreszcie Kira pękł. Wszystkie raporty szpiegowskie potwierdzały, że Ako Gishi to zgraja wykolejeńców i nieudaczników, a łącznie biorąc - ludzi bez honoru. Utrzymywanie straży kosztowało go majątek. W końcu zwolnił straże. Ako Gishi skupili się na dokładnym rozpoznaniu układu rezydencji Kiry, wnikając do wnętrza jako kupcy lub rzemieślnicy. Jeden z nich posunął się nawet do poślubienia córki budowniczego rezydencji, aby uzyskać dostęp do planów. Pozostali przemycali broń z prowincji do Edo.
Po dwóch latach od śmierci Asano wreszcie byli gotowi przystąpić do akcji. 14 grudnia 1702 roku nad ranem zaatakowali rezydencję Kiry, dzieląc się na dwie grupy. Jedną, frontową, dowodził Ōishi. Drugą, atakującą od zaplecza, jego syn Chikara. Miał wtedy15 lat!
Najpierw zdjęli i związali strażników, a potem Ōishi nakazał iść do domów sąsiedzkich i powiadomić, w jakim celu tu przybyli i że nikomu poza Kirą nie stanie się krzywda. Sąsiedzi przyjęli to zapewne cichymi oklaskami. Na dachu rezydencji ustawiono łuczników na wypadek, gdyby ktoś ze środka próbował uciekać. Wtedy uderzono w bęben jako znak dla drugiej grupy i wszyscy z dwóch stron wkroczyli do budynku. Grupka strażników, którzy spali na zapleczu, została szybko pokonana, a tych, którzy wybiegli na zewnątrz wzywać posiłki, zdjęli łucznicy z dachu. Walka skończyła się szybko. Śmierć poniosło 16 ludzi Kiry, ale po samym gospodarzu ślad zaginął. Ako Gishi sprawdzali poszczególne pomieszczenia bez skutku. Ōishi w desperacji położył dłoń na futonie Kiry i poczuł ciepło, co kazało im wzmóc poszukiwania, bo ich cel był z pewnością wewnątrz. W końcu znaleziono ukryte przejście do drewutni, z której poleciały metalowe dyski używane przez ninja i wybiegło jeszcze dwóch strażników. Zostali natychmiast zabici, a po wkroczeniu do drewutni znaleziono jeszcze jednego człowieka, który wyglądał na jakiegoś skorumpowanego i aroganckiego dupka. No tak, ale takich jest wielu! Jak rozpoznać Kirę? Po bliznach, panowie! Sprawdzili. Na czole i ramieniu były wyraźne ślady po cięciach.
Ōishi upadł na kolana, oddając należną cześć wyższemu rangą, oświadczając, kim są on i jego ludzie i prosząc, aby sam odebrał sobie życie jak prawdziwy samuraj, a on chętnie odegra rolę kaishakunin, czyli asystenta ścinającego głowę. Jednakże Kiro, ponieważ był, jakim go tu opisujemy od jakiegoś czasu, trząsł się jedynie i coś mamrotał. Zniechęcony Ōishi nakazał go pochylić i zręcznym ruchem noża odjął mu górną część ciała. Zawinęli głowę w worek, pogasili światła, aby nie doszło do pożaru i wymaszerowali zaprezentować trofeum przy grobie swojego pana. Po drodze jeden z nich - Terasaka Kichiemon został odesłany do Ako, aby donieść o dokonanej zemście. Przeżył jako jedyny z nich.
Po przyjściu do świątyni obmyli głowę Kiry w studni, która do dziś znajduje się z boku dziedzińca głównego,
a potem położyli głowę i sztylet przed grobem swojego pana. Pomodlili się, oddali wszystkie pieniądze kapłanom świątyni, aby ich godnie pochowano po wszystkim, podzielili się na cztery grupy i oddali pod straż u czterech rożnych daimyō. Spłacili swoje gimu, a Asano pośmiertnie uwolnili z długu wewnętrznego giri.
Po głowę wkrótce zgłosiło się do świątyni dwóch bliskich Kiry i kapłani wydali im towar za pokwitowaniem. Oryginał kwitu oglądałem na własne oczy, nic nie rozumiejąc, ale czując olbrzymią wagę historyczną tego dokumentu.
Shogun miał zgryz z wydaniem wyroku, ponieważ z jednej strony Ako Gishi wypełnili kodeks moralny, broniąc dobrego imienia swego pana, z drugiej strony zaś naruszyli poważnie przepisy prawa. Wyjściem z tego impasu stało się zezwolenie shoguna na honorową rytualną śmierć przez seppuku. Każdy z 46 skazanych mógł odejść z tego świata z honorem. Ich groby znajdują się dziś tuż obok grobu ich feudalnego pana, a sława ich czynu obiegła cały świat. Najmłodszy Chikara miał w chwili śmierci ledwo ukończone 16 lat.
Czy koło honoru i długu się zamknęło? Jeszcze niezupełnie. Pamiętacie incydent z kopaniem w twarz i pluciem na pijanego Ōishi? Facet z Satsumy? Oczywiście dowiedział się, jak cała Japonia o zemście Ako Gishi, przybył na grób Ōishi, padł na kolana i błagał o przebaczenie za swoje zachowanie i pomyłkę w ocenie samuraja. Czy coś jeszcze mógł zrobić, aby spłacić wewnętrzne giri? Tak, dobrze zgadujecie! Wyjął nóż i rozpłatał sobie brzuch. Leży dziś obok tego, którego znieważył. Ale nie było innej drogi do oczyszczenia swojego imienia.
Cmentarzyk, na którym pochowani są wszyscy bohaterowie tej historii, poza Kirą naturalnie, jest miniaturowy jak cała świątynia. Ciężko objąć całość jakimś ciekawym kadrem, szczególnie przy ostrym świetle popołudnia.
Znajdują się na nim również dwa groby symboliczne. Jeden dotyczy odesłanego do Ako Terasaki, który, jak wiadomo, uniknął wyroku (ponoć shogun mu wybaczył ze względu na młody wiek - jak młody? nie wiem) i dożył wieku 87 lat. Drugim jest Kayano Sanpei, który nie mógł wejść w skład Ako Gishi, ponieważ rodzina mu tego zabroniła. Nie mógł pogodzić konfliktu między lojalnością wobec rodziny a honorem przyłączenia się do grupy, więc popełnił samobójstwo w tradycyjny sposób.
Przed zakończeniem jeszcze ziarno mitologii. Oto śliwa i kamień, które przyjęły na siebie krew pana Asano podczas jego samobójczej śmierci w ogrodzie pana Tamury.
Trup się słał gęsto w tej opowieści. Ja też gęsto i często zastanawiam się, dlaczego w Japonii, która jest jednym z najlepiej zorganizowanych krajów świata, jednym z najbogatszych i najbezpieczniejszych, gdzie średnia długość życia bije resztę peletonu na głowę, tak wysoka jest liczba samobójstw. Myślę, że po tej notatce mogę wewnętrznie pogodzić te dwa pozornie sprzeczne obrazy. Samobójstwo w Japonii ma zupełnie inny wymiar kulturowy od tego, który znamy z Zachodu. O ile tam, u nas, jest desperacką ucieczką, obciążoną niewybaczalnym grzechem, o tyle tu może być honorowym wyjściem, które pozwala zachować twarz swoją, jak i rodziny, w sytuacji, kiedy nie ma innego sposobu na spłatę moralnych długów.
I zrozum tu Japonczyka! Flaki sobie wypruwac w imie honoru! :)
OdpowiedzUsuńCo nie? Zeby jeszcze komus te bebechy wypruc, ale samemu sobie...Nie ma to jak Europa, szabelka rachu ciachu albo z pistolecika. Szybko krotko, nie zawsze bezbolesnie :-)
UsuńBardzo interesująca opowieść ,wyjaśniająca mentalność Japończyków . Są tacy jak ukształtowała ich, ich kultura . My jesteśmy tacy ,jak ukształtowala nas nasza.
OdpowiedzUsuńMam pytanie ,może kiedyś mi odpowiesz . Zwiedziłeś sam i z Gosią tyle światyń ,czy zdarza się tak ,że na ofiarach dla Bóst ,jacyś ludzie usiłują prywatnie zarobić . Moja bratanica jest teraz w Indonezji ,opisuje jaka tam w tych sprawach panuje wolna amerykanka Zresztą nie tylko w świątyniach ,ale także przy wejściu na wulkany .
Samobojstwa wspolczesnie... hmmm... klasa samurajow juz nie istnieje we wspolczesnej Japonii. Chyba wiec cos jeszcze innego na to wplywa oprocz tradycji jednej klasy.
OdpowiedzUsuńZawsze mnie intrygowali ci Samuraje, Roni i Ninje. Ciekawosc rozpalaly filmy, bo one byly najlatwiejsze w odbiorze ale i troche wystawa z Samurajami na czele.
Lubię takie historie, a Ty świetnie opowiadasz.
OdpowiedzUsuńTa wewnętrzna walka musi być bardzo silna, skoro popycha ludzi do tak tragicznych czynów.
OdpowiedzUsuńPięknie napisane, pasjonujące. Jeszcze raz przeczytam.
R.
Kiedy patrzę na otoczenie tej świątyni, mam ochotę wszystko dookoła wyburzyć :)
OdpowiedzUsuńTwoja opowieść jest interesująca, a problem bardzo złożony, czego kompletnie nie rozumiałam oglądając, jako młoda osoba, japońskie filmy. Mówiłam, że to (= samobójstwo) jest głupie i że przecież można znaleźć inne wyjście. Okazało się, że nie takie to proste.
Według mnie Japończycy są z innej planety całkiem innej bo przecież Adam i Ewa biali byli i dzieci białe mieli Kaina, Abla i Seta reszta o innym kolorze przybyła z zewnątrz. :))
OdpowiedzUsuńOpowieść czyta się them jednym ale krwawa to opowieść. Ciepło pozdrawiam dziękując za poszerzenie horyzontów.
Krwawa opowiść dobrze opisana. Podczas wojny na Pacyfiku i w Azji (którą zresztą rozpętali) japońce nie szczędzili krwi innych nacji, żeby wykazać się swoim giri wobec jaśnie panującego Cesarza. Dzisiejsze japońskie dupki popełnieją samobójstwa przez karoshi pracując ponad siły dla swoich współczesnych panów.
OdpowiedzUsuń