wtorek, 29 lipca 2014

Łapanie "języka" i jego skutki

Cofnę się wstecz i spojrzę z powrotem za siebie do tyłu. Nie wiem, jak to działa, ale wykonując wszystkie czynności z pierwszego zdania, znajduję się z powrotem w dniu 14.07, jadąc z Niikappu do Mukawy. Tak czy inaczej, trasa w tej przeszłości jest powrotna. Można się w tym pogubić. W obu miejscach już byłem, zanim wylądowałem w szpitalu, szukając w sobie cykora i udając nienadającego się do dalszej jazdy rowerem. 

Dlaczego akurat ta data i to miejsce? Bo obiecałem komuś, że dzisiaj to opiszę. Ale po kolei.

Kiedy odstawiłem wysłużoną Kurumę, ponownie podjąłem współpracę z lekko urażonym Karoszem. Potem przespałem się w piaskownicy na kempingu w Niikappu.


Ranek, jak większość z nich tutaj, był piękny i z lekką ostrożnością ze względu na staw lewokolanowy wyruszyliśmy w sześćdziesięciokilometrową podróż.

Gdzieś po drodze trafiliśmy na uroczą stację kolejową i postanowiliśmy popasać oraz z budki telefonicznej wykonać skazane na porażkę negocjacje z liniami lotniczymi na przewóz rumaka do Polski. Kit im w oko, ale ostatecznie z pomocą Gosi po kilku dniach załatwiliśmy temat. Nawet nie wymienię nazwy tych niemieckich linii.


Stacyjka o nazwie własnej Atsuga była bardzo klimatyczna. Czysta. Niestety przez godzinę naszego pobytu nieużyta przez żaden pociąg ani człowiek. (np)


Pogapiliśmy się trochę na siebie i trochę na tory, które zapraszająco, choć bez skutku, wyginały się w obie strony. Westchnęliśmy nostalgicznie i pożegnaliśmy się.

Nadmorska szosa, podobnie jak tory, wiła się wdzięcznie w poziomie i pionie, otwierając co rusz zachęcające do podróży krajobrazy.


Kolejny z odpoczynków, które za względu na kolano założyłem co 10 km, wypadł przy równie jak stacja kolejowa osamotnionym przystanku autobusowym.


W malutkiej budce na ewentualnych podróżnych czekały stęsknione poduszki i parasolki na wypadek, gdyby przypałętał się niespodziewany deszcz. Tu również przez pół godziny nic się nie wydarzyło.


Pojechaliśmy dalej przez krainę koni i tu też należało zauważyć, że wszystko wykonione. Rezydenci widać na wakacjach.




Dojechaliśmy do Mukawy, która prezentowała się schludnie, aczkolwiek była jakby wyludniona.


Zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze, 


w którym zamówiłem zestaw z plackiem jajeczno-warzywnym na ryżu z udziałem surówki i miso.


Dalej już został nieduży dystans do kempingu, który słuchacze mogą pamiętać z pięknych lilii nad jeziorem i stukaczo-łapacza insektów na ryby.


Po drodze jeszcze minęliśmy miniaturę przybytku sakralnego, który może być dobrą odpowiedzią na pytanie dotyczące obecności na Hokkaido jakichkolwiek świątyń. 


Otóż zapewne ze względu na późne osadnictwo Japończyków na wyspie, przynajmniej w części, którą zdążyłem zwiedzić, nie było reprezentacyjnych obiektów. Jedynie małe, nieodznaczające się niczym szczególnym świątynki. Muszę dodać, że nie rozglądałem się specjalnie za świątyniami na Hokkaido, bo w odróżnieniu od Honsiu, celem było tu przede wszystkim obcowanie z cudami natury. Stąd też brak zdjęć i opisów.

Na kemping, mając w dżipsiaku zapisane trasy, trafiłem bez żadnych problemów. A tu czekała niespodzianka. W odróżnieniu od pierwszego pobytu, kiedy byłem sam, zastałem nad jeziorem całą dużą grupę młodych ludzi biegających z siatkami na owady. Latali po łące i pobliskich krzakach z okrzykami, machając siatkami na wszystkie strony. Odstawiłem Karosza na stronę i poszedłem szukać zarządcy kempingu. Nikogo w recepcji nie było. W katalogu miałem telefon kontaktowy, ale jak tu dogadać się po japońsku przez telefon z miejsca, w którym nie ma budki telefonicznej?
Spać na wydrę? 
Kiedy wróciłem do roweru, przyglądał się mu jeden z chłopaków z grupy. Na mój widok nie uciekł. Dobry znak do złapania "języka", jak mówili w "Stawce większej niż życie". Podoba się? - zagadałem. Duży jest - uśmiechnął się i ukłonił. Dużo przejechał. A tego administratora tu nie widziałeś? - zacząłem grę na wykorzystanie "języka". Nie ma nikogo - potwierdził to, co już wiedziałem. Mam tu numer telefonu, ale nie mam jak zadzwonić. Masz telefon? Jasne! Mam! A zadzwonisz w moim imieniu? - i pokazałem mu opis kempingu z telefonami. Wyciągnął smartfona, a w tym czasie podeszły dwie dziewczyny. Zaczęli obradować nad tym, jak mi pomóc, bo mimo że z naszego punktu widzenia wykonanie telefonu w sprawie rezerwacji miejsca na półdzikim kempingu to prosta sprawa, w Japonii zalicza się do tematów podlegających długiej naradzie. Coś tam uzgodnili, po czym młody wybrał numer i jakieś pięć minut z kimś rozmawiał. Pozostałe osoby (poza tu piszącym) kiwały ze zrozumieniem i wsparciem głowami, czasem dodając do tego grymas zdziwienia, a kiedy indziej radości. Po zakończeniu negocjacji młody powiedział - Możesz się rozbić. I co? To wszystko? - spytałem. Tak. On nie przyjedzie. Możesz się rozbić. A zapłata? Nie wiem. Możesz się rozbić. - tu uśmiech i lekki ukłon głową komunikujący, że to wszystko w sprawie. Haha! No to fajnie i dziękuję! - odeśmiałem się lekko zdziwiony - A co się należy za rozmowę? Nic. Mam darmowe minuty - i znowu wszyscy się uśmiechnęli.
Potem myślałem, że rozejdą się do swoich polowań, ale stali nadal i chcieli najwyraźniej porozmawiać. No i porozmawialiśmy. Ponad godzinę. Bo ich zajęcia szkolne, jak się okazało, już się skończyły i tyle czekali na przyjazd jakiegoś samochodu. Okazało się, że są studentami biologii, a ten obszar jest bardzo bogaty w motyle i ćmy. Pokazali mi złapane okazy. Rzeczywiście były imponujące. Popytałem ich o angielski, bo cieniutko z tym było. Dosłownie kilka słów. Mówię im - Uczycie się wszyscy, tak? Tak. Jak długo? Zaczęli kalkulować i wyszło, że będzie już z osiem lat. No to co jest, że nic z tego nie ma? Nie potrafili powiedzieć. Nie wchodzi po prostu. 
Wszyscy byli z wyspy i uczą się w Tomakomai. Czy podróżowali gdzieś? Nie. Opowiedziałem im o Polsce i Europie. Co dokładnie im powiedziałem i co z tego zrozumieli, nie wiem. Mój japoński wciąż mnie zaskakuje, więc słowa płyną, a efekt jest nie do końca przewidywalny. Jedno wiem - byli bardzo zaaferowani, ciekawi i chętni do opowiadania o sobie. Było w tym coś sympatycznie dziecięcego. Mimo że jak wszystkie spotkania w drodze, to też trwało bardzo krótko, to wspominam je jako jedno z cieplejszych. Po przyjeździe busa zaczęliśmy pożegnanie i oczywiście porobiliśmy foty, wymieniając mejle. Zaprosiłem ich do zajrzenia na blog i podziałało. Jedna z dziewczyn - Misato przejęła się angielskim i pisze mi mejle w języku mieszanym, a jej komentarze są pod kilkoma wpisami. Kolejna miła przygoda z pięknymi ludźmi. Oto moi znajomi z Mukawy.


To im obiecałem, że wystąpią dzisiaj w polskiej telewizji. :)))

Dobranoc!

10 komentarzy:

  1. A to dopiero fajne spotkanie! Ty dla nich to dopiero jestes egzotyk z drugiego konca swiata, z kraju, o ktorym pewnie w zyciu nie slyszeli. :)))
    Zauroczyla mnie stacyjka, niby nie uzywana albo uzywana rzadko, a taka wypieszczona.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna opowieść :) Zdjęcia stacyjki pozwoliłam sobie ściągnąć do specjalnego folderu ;) Spotkanie - super, a z nauką języka jest najwyraźniej podobnie jak u nas. Nie ma to, jak relacja z pierwszej ręki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze zadziwia mnie ta pustka i zachwyca porządek. Oj będzie Ci ciężko po powrocie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przystanek autobusowy z podusiami i parasolami w razie deszczu :)))
    Wyobrażacie sobie to u nas ?
    Cudowny kraj ta Japonia :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo pomyślałam. I jeszcze: już widzę, jak by wyglądał po tygodniu, góra dwóch.

      Usuń
  5. Może Misato zawita kiedyś do Wroclawia :) cudna opowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  6. językoznawca amator30 lipca 2014 07:55

    :) Ty 'łapałeś języka' i próbowałeś 'zaciągnąć języka', oni 'ciągnęli cię za język' i dzięki temu byłeś/jesteś 'na językach innych' również czytających bloga z prędkością wymagającą 'wywieszenia jęzora' i gdy Twój wpis trochę się spóźnia czytelnicy doświadczają zjawiska 'pypcia na języku' i smakowania wszystkimi kubkami smakowymi (również umieszczonych na języku) gdy się pojawi.
    To co przeżywasz w czasie oswajania drogi trudno wyrazić jednym językiem :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiście, bezludnie tam jakoś... a podobno Japonia należy do krajów o dużej gęstości zaludnienia :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pełny zachwyt z wielu powodów!

    OdpowiedzUsuń
  9. ろばーと!ありがとう(*^▽^*)
    この ないよう とても うれしい!
    また ほっかいどう 来てくださいXDXD

    OdpowiedzUsuń