środa, 16 lipca 2014

Utoro - raz go z lądu, raz go z morza.

Kemping w Utoro okazał się bezpieczny. Już późnym wieczorem chrapania wokół było tyle, że gdyby misiu mawet chciał sobie pogadać, to nie byłoby go chyba słychać. Zastosowałem zatyczki i do rana nic nie zakłócało ciszy.
Ale jeszcze wieczorem wybrałem się na spacer po mieścinie.


Sklep z pamiątkami ajnoskimi. Bardzo charakterystyczny. Artystyczny chaos przed wejściem. W środku jeszcze większy. Dużo, bardzo dużo drewna i żywych kolorów. Do Ainu jeszcze wrócę, ale to już chyba w domu.


Tę skałkę reklamują jako Gojirę (Godzillę), ale moim zdaniem to wielbłąd jest. No, ewentualnie dromader. :)


Poza tym otoczenie skały - burdellos!
Dom to czy jedynie parking?


A co w porcie?
Zasłużony odpoczynek w szeregu,


latarnie u wejścia do portu


i słońce coraz niżej.


Wracam do centrum. Ten znak powinien stać na wszystkich granicach z Rosją, ale w tym przypadku jest to tylko wjazd na budowę.


A tu obyczaj, o którym już gdzieś wspominałem. Państwo ubrani w hotelowe yukaty wyszli sobie na spacerek i zakupy. Teraz wracają do hotelu (śledziłem ich, to wiem!).


Odkryłem w sobie głód i wstąpiłem za pierwsze lepsze noren. Resutoran desu ka. Izakaya desu. Może być izakaya. Poproszę to (palec w menu) i to (palec się przesuwa).
Najpierw przyjechało zielsko na koszt firmy.


a następnie zestaw z sashimi w roli głównej.


Po powrocie na kemping zajrzałem jeszcze na tarasik widokowy, żeby nacieszyć oczy lotem ptaka nocnego.


Spotkałem panią z małym chłopcem. Ucięliśmy sobie pogawędkę o życiu jako takim i jego sensie stricto. Fajnie się gadało i lekko, bo angielski był w użyciu. Po kilku minutach chłopiec zaczął się niecierpliwić i niepokoić i odciągać mamę, jak tylko mógł. Przypomniało mi to ostro obrazki z mojego dzieciństwa, kiedy podróżowałem z moją mamą, piękną kobietą, i strzegłem jej jak oka w głowie. Pożegnałem się więc grzecznie i dałem nura do namiotu, a potem... to już wiadomo, bo to retrospekcja w retrospekcji jest.
Rano spakowawszy się i zajechawszy na parking przy porcie. Nie zdradzałem tego do tej pory, ale Shiretoko zwiedza się również od strony morza. Jest to tutaj bardzo popularne, i to z obu stron (Rausu i Utoro).

Zapakowaliśmy się w trójkę, a Kuruma jako za duża musiała zostać. Statek już czekał. Zaraz, zaraz... jak on się nazywa?!? Aurora II? No naprawdę! To tam się pykają z Ruskimi o wyspy, a tu kuszą zły los? Żeby wam tu prawdziwa Aurora II nie wpłynęła kiedyś!


Shiretoko od strony zachodniej w godzinach przedpołudniowych ma niestety fatalne światło. Dużo zdjęć musiałem prześwietlić, żeby coś z rzeźby skał było widać. Proszę widzów teraz o spokojne kontemplowanie klifów, kształtów skalnych, jaskiń, zielonych zboczy i tego stateczku, który fikał koło nas, jakby pilnował, żeby Aurorze jakieś działa się nie wysunęły znienacka.
























Dopiero tu, jako marynarz, osiągnąłem swój północny biegun. Statek dopłynął o wiele dalej, niż pozwalają na to drogi. Zaklepane - powiedziałem sobie, kiedy sternik zawrócił łajbę na południe. I znowu nie było żadnego wstrząsu wewnętrznego. Zamiast uniesienia czułem, że osiągam stan zen. Gapiłem się na piękne krajobrazy i chachałem się sam do siebie. Dobrze mi z tym było. Bardzo dobrze.

W drodze powrotnej inni marynarze odkryli pasażera na gapę.


Mewa, bo tak miał na imię, doskonale zdawała sobie sprawę, do czego służy człowiek. Wystarczy powdzięczyć się trochę, a smakowite kąski wlatują same do dzioba.


Portrety? Proszę uprzejmie!


Czy umiem robić jaskółkę? Oczywiściejaknajbardziej, że tak!


Zawinęliśmy do portu, gdzie obok kolejnych grup turystów czekali następni pasażerowie na gapę. Taka tu się nisza biznesowa widać wytworzyła.



Zeszliśmy na ląd na szeroko rozstawionych nogach, jak prawdziwi marynarze. Potem jeszcze podjechaliśmy do pobliskiego wodospadu Oshin-koshin, co w języku Ainu oznacza miejsce, w którym rośnie wiele świerków.


Tu też była informacja o misiach:


A dalej już droga do miejsca, w którym Ishikari, najdłuższa rzeka Hokkaido, udowadnia, że tuf wulkaniczny czyni z niej genialnego rzeźbiarza.


Śpiewamy? Śpiewamy!

"The long and winding road..."

Ale ta droga jest prosta!
Milcz, kukiełka, i tak nie znasz słów!
A właśnie, że znam!
No to milcz i śpiewaj, jak do nas mówisz!

"...that leads to your door
will never disappear
I've seen that road before
it always leads me here..."

Szerokiej Drogi!


9 komentarzy:

  1. Pooglądałam sobie, zachwytów nie będę powtarzać, zawsze takie same: och i ach!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo gadać, świat jest piękny!

    OdpowiedzUsuń
  3. I może niezbyt krętej... I zawsze tutaj, do TYCH drzwi. :)
    Machamy - niczym mewa na gapę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brak słów, które oddałyby piękno tych niesamowitych widoków!!! T.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite zdjęcia, szczególnie te robione od strony morza; ciekawa jestem, czy te kolory są takie same na fotografiach i w naturze. Skały wyglądają na fioletowe!

    OdpowiedzUsuń
  6. Góry + morze - to to, co kocham najbardziej :) To se pooglądam, i powzdycham :)

    OdpowiedzUsuń
  7. わしょく!ごはん!とても おいしそう!
    わたしも たべたいXD

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudne widoki, sprzyjające stanowi zen :) A mewy chyba na całym świecie są jednakowe i doskonale wiedzą, do czego służy człowiek ;)

    OdpowiedzUsuń