piątek, 18 lipca 2014

Sprawy bieżące, czyli バイバイ 苫小牧市 (bai bai Tomakomai)

Nadaję z promu Sunflower, na którym się, przez analogię do zaokrętowania, zapromowałem. Wypływam dzisiaj z Tomakomai, do którego dotarłem tą samą bujaną drogą trzy tygodnie temu. To jednocześnie pożegnanie Hokkaido, wyspy tysiąca cudów natury, która dostarczyła mi tysiąc niezapomnianych wrażeń. Darem losu jest chwila, kiedy można oderwać się od gnuśnej codzienności, uwikłanej w politykę, biznes, masę drobnych i dużych problemów, i rozglądnąć się spokojnie wokół, żeby dostrzec, jak wiele piękna jest na świecie.

Kiedy myślę o tym, przypomina mi się piękna scena z American Beauty, kiedy Ricky, nierozstający się ze swoją kamerą, puszcza swojej ukochanej Jane film, którego bohaterem jest tańczący w wirach wiatru woreczek. Mówi jej wtedy (cytuję z niczego, czyli z głowy), że na świecie jest tyle piękna, że on czasami nie potrafi sobie z tym poradzić i oboje w milczeniu, ze łzami w oczach oglądają ten spektakl życia tchniętego w martwy kawałek plastiku.

Wierzę, że tak jest, jeśli potrafimy choćby na krótką chwilę odrzeć rzeczywistość z brudów, które służą jedynie utrzymaniu się w bieżącym kursie cywilizacji. Wyrzec się rzeczy, za posiadanie których płacimy bardzo wysoką cenę. Zrezygnować z udziału, i tak najczęściej biernego, w tych publicznych wydarzeniach, którymi wewnętrznie gardzimy, a które przyciągają uwagę i aktywność jak czarna dziura, dając w zamian jedynie stres i gorycz. Jeśli nawet nie zrezygnować i wyrzec się, to przynajmniej zapomnieć o tym, zrobić sobie urlop i zdziecinnieć, wrócić do korzeni, do tego, co najistotniejsze, mimo że codzienność próbuje odciąć nas od tego, zarzucając nieprzejrzysty całun i tworząc z nas żywe trupy funkcjonujące na automatycznym pilocie. Droga z pewnością sprzyja takiej świeżości, więc warto na nią wstępować. I nie trzeba do tego przemierzać tysięcy kilometrów. Wystarczy chcieć wstać i wyjść. Tylko "wyjść" oznacza WYJŚĆ. Wywiesić tabliczkę "Nie ma mnie! Nie wiem, czy i kiedy wrócę", nawet jeśli jest to oczywiste, że niedługo wrócimy, bo musimy z wielu powodów. Jeśli to się uda, zaczynają się zwykłe, proste cuda! Nasi kuzyni ze świata flory i fauny zaczynają przemawiać prostym i zrozumiałym językiem, który tworzy z nas jedną rodzinę, gdzie człowiek jest jedynie infinitezymalnym zjawiskiem, młodszym kuzynem, chętnym do wysłuchania, o co tu właściwie idzie. Zaczyna gapić się w miejsca, w których, wydawałoby się, niewiele się dzieje. Słucha prostych dźwięków, odkrywając w nich muzykę świata. Miałem takie chwile, tutaj na Hokkaido, szczególnie w ostatnich dniach. Był to absolutny stan zen, po który warto było przećwiczyć tę drogę. Wyobrażam sobie, że w takim stanie nawet obserwacja tańczącego w podmuchach wiatru plastikowego worka może być przeżyciem nie mniejszym od doskonałego baletu.

Piękno natury jest tutaj z pewnością na pierwszym miejscu, ale okazuje się, że również ludzie, odarci z brudnej codzienności, choćby to wrażenie po części było skutkiem bariery językowej, dzięki której nie słyszy się tego, co mają do powiedzenia o jakimś tam kolejnym polityku, nieważne - stają się piękniejsi. Biorą do rąk aparaty, malują, obserwują, słuchają. Otwierają się im oczy i uszy na to, co ginie w zgiełku ich miast. Przez ostatnie dwa wieczory na kempingu Arten w Tomakomai przed snem, który dopadał mnie około 21., mój sąsiad, oddalony o dobre 100 m, wyciągał wiolonczelę i grał cudowne, proste pasaże do podkładu, który cicho puszczał z odtwarzacza. Nie był wirtuozem, dźwięki były chrapliwe i fałszujące, a mimo to słuchałem ich jak najwspanialszej symfonii. Do tak pięknej muzyki jeszcze nie zasypiałem.

Z dobrych wieści z niższego pułapu - od kilku dni znowu cwałuję na moim rumaku i wszystko w stawach gra. Kurumę wycałowaliśmy w oba błotniki i podziękowaliśmy za wszystkie bezpieczne 1700 kilometrów wspólnej drogi. Karosz dzisiaj znowu dostąpił zaszczytu obcowania z harleyami.
Płynę do Oarai, z którego zostanie mi około 130 km do Tokio. Tam mam trochę planów na kolejne dwa tygodnie. Ale nie trzeba za wiele planować...




Dobranoc!

10 komentarzy:

  1. Dziękuje. Twoje słowa wielkie są i bardzo prawdziwe..
    Ciepło pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki urlop od codzienności otwiera nam oczy na to o czym zapominamy w pośpiechu, zalewani szumem informacji. Pięknie to ująłeś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama prawda i oczywista oczywistość ! Niektórzy do takiego oglądu świata nigdy nie dorosną, w tym durnym zapędzeniu po kasę. Kolega z pracy jest zawsze zdziwiony, jak mówię, że niebo/chmury były piękne. I zawsze pyta, skąd mam na to czas, by to widzieć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy piszesz o wyjsciu z siebie czy wyjsciu do siebie, tego prawdziwego, tego nie skazonego cywilizacja?
    Piekno jest wokol nas i ... (Uwaga! Banal) piekno jest w oczach patrzacego. Niestety czasem slepniemy mimo otwartych szeroko oczu. Patrzymy ale nie widzimy lub tylko widzimy wybiorczo :D.
    Milego pobyty w Tokio!

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz to już wszystko jasne...... Mimo,że w kraju jestem już trzy tygodnie to trudno mi wrócić do tej szarej i nudnej rzeczywistości. Pozdrawiam. K.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj filozoficznie się zrobiło, a jednocześnie pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Napisałeś moje myśli, pięknie, do bólu pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  8. バイバイ ろばーと(´・ω・`)
    また あそびに きて!XD

    OdpowiedzUsuń
  9. Skłania do myślenia. I dobrze! :)
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń