Dzień 3 lipca zaczął się od zacieśniania stosunków z bractwem, do którego jeszcze wczoraj strzelałbym bez opamiętania...
Kiedy słońce jak co dzień wygnało mnie z namiotu, siadłem ja na ławce i sny jeszcze wszelakie rozważając, zacząłem spożycie. Spożywając tak sobie sennie, poczułem na sobie uważną i zazdrosną obserwację.
Czarne oko łypało łapczywie, a wielgachny, rozchylony dziób zapraszał do wrzucenia czegoś na ruszt. Mało tego, ten osobnik zaczął do mnie przemawiać. Cwana bestia z niego, bo przemowa nie była taka rozwrzeszczana jak o 3.30 nad ranem, tylko lekko zbasowana, gulgająca i wyrażająca chyba jakąś czułość do mnie albo do treści pokarmowej w mojej paszczy. Mówię więc ja mu - masz, chłopie, szczęście, że drugą noc na zatyczkach jadę, bo bym ci raczej śrutu pod ogon podsypał, niźli z tobą tu gadał! A on dalej w te miłosne gulgoty do mnie. No dobra, miałem ja trochę japońskich chrupek, które jakoś mi nie wchodziły. Rzuciłem blisko niego, a on bez wahania rzucił się na nie.
Jak to gawron, rozejrzał się czujnie wokół za konkurencją, trzymając zdobycz mocno. Odfrunął na kilka metrów.
Po chwili był z powrotem. A po jeszcze jednej chwili pojawił się następny. Jak one fajnie do mnie gaworzyły! No miłość, przyjaźń, wzajemne zaufanie i w ogóle na zawsze razem, i żyli długo i szczęśliwie... tylko, gościu, syp te chrupki i nie obcyndalaj się! No to sypię.
Tak to upłynął nam pierwszy wspólny posiłek, przy którym jeden był tylko dawca, a sępy były w dwójnasób.
Odwiedzę was ja jeszcze jak moją kurumę (auto) będę nazad odstawiał do salloooonu - odgroziłem się, ale widząc, że się pakuję i chrupki się skończyły, miały mnie w nosie. Odleciały, a ja odjechałem na pedałach.
Kuruma czekała na mnie przygotowana. Pani objaśniła co i jak. Tu nabi (nawigacja), tu kluczyk, tu lampki. itp. Ja wszystko wakarimashita, wsiadłem, poćwiczyłem trochę na placyku, a że kilkudniowe doświadczenie z błędnie umieszczoną kierownicą ma się z Irlandii, dzięki uprzejmości Agnieszki i Rafała, to strachu nie ma.
Zajechałem małym pypciem pod obiekt upatrzony wcześniej w Niikappu - Muzeum Fonografii.
Niikappu mieściną jest małą, a muzeum okazało się bardzo wystawne. W hallu głównym, okrągłej przestrzennej sali, wystawiono setki okładek płyt winylowych. Wydawnictwa japońskie, jak i zachodnie. I nic dla uszu moich przyjemniejszego niż puszczone w tle piosenki... Beatlesów! The Best Of z ich pierwszego okresu.
Przeszedłem stamtąd do części edukacyjnej i cofnąłem się w czasie do samych początków przemysłu nagraniowego. Oto pan Thomas Alva Edison wymyśla coś ciekawego przy swoim biurku
A na dwóch poniższych zdjęciach możemy przećwiczyć zapis nazwisk zachodnich sylabariuszem katakana.
Tōmasu Aruba Ejison ("j" czytamy jak "dź"). |
Arekisandaa Gurahamu Beru. |
Łatwe, nie? Ten drugi widać też się czymś zasłużył.
Dalej możemy podziwiać najstarsze patefony i gramofony
Płyta wydana przez Columbię najwyraźniej na rynek japoński w 1906 roku (niestety nie jestem w stanie rozszyfrować zawartości - może ktoś?).
Stare igły oraz głowice odtwarzające.
I przezabawna reklama pokazująca radość naszych pradziadków i praprapraprababek (tak po wyglądzie). :)
Niezwykle nostalgiczne zdjęcie zespołu gejsz (gdzie makijaże?) z 1903 roku.
Zobaczmy teraz, jak prezentowały się gwiazdy muzyki rozrywkowej na przestrzeni kilku dekad.
Nawiasem mówiąc, Japończycy znani są z umiejętności importowania przeróżnych wytworów kultury i techniki zachodniej i ich kreatywnej adaptacji do własnych upodobań. Moim zdaniem z muzyką rozrywkową - całkowita klapa. Te okładki pokazują, że mamy do czynienia z kopiami. Do tego ilekroć słucham w tutejszych lokalach ich muzyki rozrywkowej (opartej w pełni na zachodniej skali dźwiękowej i instrumentarium), to mam wrażenie, że nie można tego zrobić bardziej banalnie. Jakbym wszędzie słyszał tę samą piosenkę, stylizowaną przez wykonawców z mocno lukrowaną ckliwością. Tandeta bez cienia japońskości.
Hall of shame? |
Szafa grająca, pełna odpustowych kolorów idealnie wpisuje się w moje wrażenia z odsłuchów japońskiego popu.
Na koniec trafiłem do sali klasycznej, w której nie mogło zabraknąć Szopena, który jest w Japonii cenionym kompozytorem. To właśnie przy dźwiękach jego muzyki zakończyłem przygodę z muzyką w Niikappu.
Wychodząc, strzeliłem jeszcze fotę gwiazdom lat siedemdziesiątych - Bay City Rollers - czy ktoś ich jeszcze pamięta?
Erimo - cdn.
Taaa... Simon and Garfunkel i WHAM, a ci w różowym to jakby Beatlesi :-)))))
OdpowiedzUsuń...czy te ptaki nie są piękne???
OdpowiedzUsuńWśród różowych to ja Połomskiego widzę :))
OdpowiedzUsuńTys sam jest gawron, bo to, co dokarmiales, to byly kruki. Najprawdziwsze oryginalne kruki, wielka rzadkosc.
OdpowiedzUsuńAlez z Ciebie szczesciarz, gawronie! :)))
Z ust mi to wyjęłaś, Aniu, ale może w Japonii kruki nie są wcale tak rzadkie, jak u nas?
Usuń"Ten drugi co sie tez czyms zasluzyl" to Aleksander Graham Bell, amerykanski fizyk, vynalazce mikrofonu, gramofonu i radia.
OdpowiedzUsuńAga
Te kruki były tak brzydkie, że aż piękne. Żarłoki. ;) T.
OdpowiedzUsuńTakiego wielkiego pięknego kruka widziałam pod Łodzią, kiedyś spacerując po lesie kilka lat temu. Napatrzeć się nie mogłam no cudo po prostu. Siedział na drzewie na sośnie dostojnie i wyglądał bosko. :))
OdpowiedzUsuńKruki ładne, muzeum interesujące. Japończycy od początku maja wprawę w zapożyczaniu, zaczęli od Chińczyków.
OdpowiedzUsuńJakie piękne kruki ,trochę inne dzioby mają jak nasze ,bardziej zakrzywione ,znam je tylko z zoo ,a chciała bym spotkac na wolności :))Co prawda to nie wiem czy ucieszył by mnie ich "śpiew" bladym świtem ;)))
OdpowiedzUsuńNo, też mi się wydawało, że to kruk jest. W takim muzeum jakoś bardziej niż w innych widać upływ czasu. Te stroje, fryzury, teraz na nie patrzę, to wydają mi się brzydkie:(
OdpowiedzUsuńDobre, dobre. Udał Ci się dzień.
OdpowiedzUsuńCoś mi się widzi, że japoński pop ma ciężar gatunkowy disco polo :)
OdpowiedzUsuńNo to teraz pozostało pójść na japoński koncet w stylu bing bang bong hej.
OdpowiedzUsuń