wtorek, 15 lipca 2014

Shiretoko, czyli Przepraszam, czy jest tu złote runo?

7 lipca 2014 roku opuściłem kemping nad Kussharoko, aby dotrzeć do najbardziej na północ wysuniętego punktu mojej podróży - Shiretoko. Od samego początku planowania rajdu po Japonii Shiretoko było dla mnie złotym runem. To tu chciałem sobie powiedzieć - widziałem Japonię. Dlaczego ten niepozorny w skali całego kraju półwysep miał być spełnieniem mojej podróży? Przecież jest Tokio ze swoim kolorytem i wielkomiejskim klimatem lub Kioto będące historycznym sercem Nipponu. Jest wiele innych symboli Japonii. Nie pasowało mi to, bo w tamtych miejscach się zaczyna. Tam Japonia zapiera pierwszy dech. Wielu zresztą na tym poprzestaje, kreśląc wypaczone, jak założyłem, obrazy Japonii. Rozumiem to, bo większość wycieczek ma dwu- góra trzytygodniowe ramy, a zmieścić Japonię w tak ograniczonym czasie można jedynie w postaci pigułki będącej kondensacją symboli. Do tego dochodzą ograniczenia logistyczne i językowe. Postanowiłem więc wszystkie je zminimalizować - zrezygnowałem z pracy, aby móc maksymalnie wykorzystać czas, jaki daje wiza turystyczna, nauczyłem się języka (na bardzo podstawowym poziomie) i przyjąłem pociąg i rower jako środki lokomocji. Podczas konkretyzowania ścieżek i celów fajnie złożyło się, że całość podzieliła się, dzięki udziałowi moich kom-pani i kom-pana, na trzy wyraziste części. Wtedy powiedziałem sobie: jeśli chcesz poczuć w sobie ten fascynujący kraj, musisz nieśpiesznie dotrzeć od jego centrum aż po najbardziej dziki kraniec, starając się być z jego mieszkańcami wszędzie: w drodze, w jadłodajni, w miejscach noclegowych i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Shiretoko właśnie spełnia założone kryteria: jest najdalej oddalone od cywilizacji, dając w efekcie najdłuższą i wiodącą w najbardziej dzikie miejsce ścieżkę. Co prawda jeszcze bardziej na północ leży Wakkanai i przez krótki czas stanowiło alternatywę, ale jest bliżej cywilizacji (Sapporo), a mnie kusiło, żeby na Hokkaido uciec na dziki wschód.

 Shiretoko jest półwyspem, północno-wschodnim końcem świata Hokkaido. Duża jego część jest całkowicie niedostępna dla zmotoryzowanych turystów. Można ją zwiedzać pieszo, ale to rozrywka niebezpieczna, ponieważ zamieszkuje ją pokaźna rodzinka higuma - niedźwiedzi brunatnych. Żyją tu również daniele i lisy. W 1964 roku założono Park Narodowy Shiretoko, a w 2005 UNESCO wpisało obszar na listę światowego dziedzictwa.

Już z daleka dzięki dobrej widoczności rysowały nam się wulkaniczne stożki półwyspu. W najwyższych partiach wciąż leży śnieg. Jechaliśmy wschodnim wybrzeżem do miejscowości Rausu, niedaleko której leży kemping - moja noclegownia.


Jedziemy sobie więc tym wybrzeżem. Rzucamy okiem na piękne krajobrazy, ale po prawej stronie, na wschód od półwyspu, też widać góry.


Ki diabeł? Przecież miał to być koniec świata! Ano diabeł w czystej postaci - Rosja! Co to za wielgachny kraj, że przebywasz dobre kilka tysięcy kilometrów na wschód, a twoim sąsiadem, od wschodu, tak jak w Polsce, wciąż jest Rosja! To, co widzę po prawej ręce, to najbardziej na południe wysunięta wyspa kurylska - Kunashir.


Ciekawostką jest, że nazwa Kuril wywodzi się z języka Ainu, w którym kur znaczy człowiek. Podobnymi nazwami Ainu mianowali inne zasiedlone wyspy. Rosjanie, którzy w XVIII wieku dotarli na te wyspy, podłożyli pod nazwę Kuryle własną wydumaną etymologię. Uważają, że nazwa wywodzi się od kurit (palić) i symbolizuje wulkaniczne wyziewy.

Nie wszyscy zgadzają się z tym, że widziana przeze mnie Kunashir to część Matiuszki - np. Japończycy, którzy co prawda oficjalnie zrzekli się Kuryli w 1951 roku, ale potem sobie sprytnie wymyślili, że cztery z nich: Kunashir, Iturup, Shikotan i Habomai (ta ostatnia to właściwie grupa skał) - te południowe właśnie, to wg ich nazewnictwa nie są Kuryle, tylko Terytoria Północne (które Rosjanie nazywają Kurylami Południowymi) i że oni podpisując traktat w San Francisco w 1951 roku, wcale nie mieli ich na myśli. I tak jak dzieci w piaskownicy szarpią się o te skały od dziesięcioleci. Bywało cieplej: a to podpisali porozumienie z Jelcynem, a to Putin wykazał gest, chcąc przekazać Japonii dwie z czterech spornych wysp, ale ostatni z gestów, raczej chłodzący, wykazał Miedwiediew, odwiedzając w 2010 roku Kunashir. Do dziś w związku z tym od II WŚ, oba kraje nie podpisały traktatu pokojowego. Jest to jedno z miejsc, w których, gdyby odpalono rakiety III WŚ, z pewnością by zawrzało.

Widzę dymek nad jednym z wulkanów po tamtej stronie. Kto nibudź kurit? Dają znaki dymne? Wulkan odpalił? Czy to tylko mała, niewinna chmurka zaplątała się na ten polityczny poligon?


Zajeżdżamy do muzeum poświęconego historii Kuryli i oglądamy, jak oczami japońskich przyjaciół wygląda historia sporu.


A także, jaki dramat zgotowali Rosjanie japońskim mieszkańcom wysp.




Smutniejsi o świadomość jeszcze jednego konfliktu z udziałem naszego groźnego sąsiada wychodzimy z muzeum i wstępujemy na...  jego dach. Znajduje się tam bowiem punkt widokowy na cieśninę pomiędzy Shiretoko i Kunashir. Trzeba przyznać, że idealne miejsce na to muzeum.





Jedziemy dalej na północ wschodnim wybrzeżem, aby dotrzeć do tego mitycznego, najdalszego punktu wyprawy (nie wiedząc, że następnego dnia uda nam się dotrzeć jeszcze dalej, tylko inną drogą),

 Rausu jest ostatnim miasteczkiem na tej drodze i odtąd widzimy już tylko wioski rybackie,


W jednym z miejsc przy brzegu widać pracujący kuter pomiędzy niezliczonymi bojami. Podchodzę do mężczyzny, który majstruje przy stojących na plaży łodziach i pytam, czy to plantacje kombu. Potwierdza. Tu, według autora "Sushi i cała reszta", rodzą się najlepsze składniki dashi.


Dojeżdżamy do końca. Dalej jest mały mostek, a przed nim tablice ostrzegające o zakazie. Za mostkiem stoją jeszcze samochody lokalsów. Przechodzę więc na drugą stronę i zaglądam za zakręt drogi, w tym miejscu już szutrowej. Przechodzi wkrótce w mały plac manewrowy i to jest koniec drogi.


 

Podchodzi do mnie dziewczyna robiąca foty na mostku i mówi, żebym nie wchodził dalej, bo misiu tu regularnie zagląda. Rzeczywiście, ustawiona obok tablica wyraźnie mówi, do kogo należy ten skrawek lądu.



Dziękuję jej za uratowanie mi życia :) i robię fotki jeszcze innym informacjom.



Zawracamy i jedziemy do Rausu, aby stamtąd wjechać na położony w górach kemping.
Po drodze spotykamy daniela, który nic a nic nie robi sobie z mojej obecności.
Ostatnie zdjęcie robię mu z zaledwie 10 m!


Na kempingu klapa. Ponieważ to kraina misiów, a jeden z nich postanowił zamieszkać tuż obok i zaczął odwiedzać turystów, kemping zamknięto do odwołania. Podoba mi się ten szacunek dla tutejszej fauny.

 Jadę więc dalej, przez przełęcz Shiretoko, aby dotrzeć do Utoro leżącego po zachodniej stronie półwyspu. Tam też jest kemping. Po drodze zauważamy piękno otoczenia, w tym góry Rausu, która oczywiście jest wulkanem.






Zjazd do Utoro po zachodniej stronie.


Znajduję kemping w Utoro i sprawdzam, czy jest dobrze zabezpieczony... Zgadza się. Można tu spać. Poza tym jest wielu, którzy mogą być pierwsi do rozmów z misiem. To się nazywa bezpieczeństwo w stadzie.




Aha! Bym zapomniał! Przecież znalazłem złote runo! Dotarłem do symbolicznego miejsca mej podróży! Stąd już tylko odwrót i powrót! Co więc się wydarzyło? Czy przeżyłem globtroterskie katharsis? Czy miałem jakieś widzenia? Czy słyszałem jakieś głosy? Czy czułem chociaż wewnętrzne boleści egzystencjalne?
No, niestety, nic z tego. To, co było takie ważne w planowaniu, w realu zamieniło się w spokojny uśmiech i cichy szept skierowany wieczorem do mojej bandy: "Jesteście szczęśliwi? Bo ja jak cholera". Odpowiedział mi dwugłos spokojnego chrapania dochodzący z bocznej kieszonki jednej z moich sakw. Spokojnych snów, moje wy anioły stróże!

 Dobranoc!

11 komentarzy:

  1. Fascynujace krajobrazy!
    Taka ta Japonia malenka na mapie swiata, a kiedy oglada sie ja z bliska, czlowiek odczuwa swoja malosc w obliczu potegi, ktora ja wypietrzyla.

    OdpowiedzUsuń
  2. Można powiedzieć, że byłeś na końcu świata !... T.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i zbliżamy nię nieuchronnie do końca opowieści. To dobrze bo tam Gosia taka zarobiona ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie się czyta, zdjęcia przepiękne a ostatnie dwa zdania spowodowały, że spociły mi się oczy ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tę mało zaludnioną Japonię uwielbiam. Przepiękne, zapierające dech widoki ! W związku z sytuacją na Ukrainie, niedawno patrzyłam na mapę. Ogrom Rosji jest przerażający.
    Wzruszyłam się Twoim szczęściem :) To piękne, że Ci się udało ! Aż mi się westchło :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mi się spodobało podejście do zwierząt. W Ameryce by zabili jeszcze ze dwadzieścia tak na wszelki wypadek, by znały swoje miejsce.
    Piękne krajobrazy i ten śnieg w górach i dymek nad wulkanem bo to chyba on się przebudza a może tylko pochrapuje? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dotarłeś do celu, a złote runo może być przyjazne, bez strzegącego smoka. Krajobrazy piękne i podoba mi się taki sposób zwiedzania - poznajesz kraj prawdziwy.

    OdpowiedzUsuń
  8. To już? Mnie też - jak Ewie - się westchło...

    OdpowiedzUsuń
  9. no dobra, piękna ta Wasza Japonia i fascynująca, ale mnie rozkłada na łopatki Twoja narracja w liczbie mnogiej!
    i zdania typu:"To, co było takie ważne w planowaniu, w realu zamieniło się w spokojny uśmiech i cichy szept skierowany wieczorem do mojej bandy: "Jesteście szczęśliwi? Bo ja jak cholera". Odpowiedział mi dwugłos spokojnego chrapania dochodzący z bocznej kieszonki jednej z moich sakw. Spokojnych snów, moje wy anioły stróże!"

    OdpowiedzUsuń
  10. ...ta dzika Japonia ładniejsza od tych miejskich klimatów. Czy to już koniec wędrówki???

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha! Wczoraj słuchałam reportażu o niedźwiedziach bieszczadzkich. I co? Ano to, że one goopie nie są. Jak jest ogrodzenie, to sobie jakieś drzewko obalą, ono spada na ogrodzenie, a misiaczki sobie po nim idą jak po kładce. No to nie wiem, nie wiem... Dobrze, że już Cię tam pewnie nie ma. To jest, że Was tam już nie ma. :)

    No dobra, to jeszcze o widokach: owszem, zapierają... A jeszcze osnute Twoimi opowiastkami - mniam! :)

    OdpowiedzUsuń