wtorek, 1 lipca 2014

53

Po wczorajszym pechu (guma, złamane okulary) udało mi się dzisiaj dowiedzieć dzięki pomocy recepcji, że następny kemping jest czynny i zakupić wszystko, co chciałem. Co do kempingu, to podobno nikogo tam nie będzie, a jest położony w lesie, więc stres będzie. Zakupy to zestaw naprawczy do dętek (bo oczywiście nie wiem, czy kupiłem, ani gdzie go dałem), zatyczki do uszu, bo mam dosyć wrzasku ptaków (wrony na Artemie od czwartej po prostu szaleją, walcząc w kółko ze sobą) i zapas żywności, gdyby na miejscu nic nie było. Wczoraj jeszcze kupiłem pasek do spodni, które od dwóch miesięcy lecą mi z dupy. :) Aha! I czapkę bejsbolówkę. Mogę teraz jechać w dzicz!



Siedzę właśnie w knajpce na targu rybnym w Tomakomai i zamówiłem sobie tempurę, bo "hokki", czyli mięczaka, specjalności lokalnej, nie ma ze względu na tymczasowy zakaz połowu. Jak wrócę, to będę miał szansę spróbować. Jest za to "hokki" w postaci zapętlonej piosenki, jak z Jacksonem w Akicie. Słyszę ją już 20. raz i rzygać mi się chce. Facet ma płaski, czeski głos, muzyka jest z najgorszego japońskiego sortu pop. Nie da się słuchać nawet raz, a co dopiero sto razy!?! 

Dzisiaj piękna pogoda. Mam nadzieję na coś fajnego.

Ale wjechała właśnie tempura, więc jem.






Zjadłem i to była najlepsza tempura do tej pory. Trochę droga, bo 1.200 Y, ale zestaw ryb, mięczaków i warzyw imponujący. W tym czasie w kilkanaście minut knajpa się zapełniła klientami. Jakby jakaś wycieczka przyjechała. Głośno. Mnie nie widzą. To dobrze?

Przed wyjściem robię jeszcze trochę fotek na stoiskach z owocami morza.






Na parkingu jakaś para ogląda mój rower, więc się pytam, czy coś chcieliby wiedzieć. Nawiązujemy rozmowę po japońsku i nawet fajnie idzie. Dowiaduję się, że są z południa i podróżują kamperem. Śpią na MNE, które, jak się okazuje, są również na Hokkaido. Może skorzystam. Cieszę się, że tak dużo przegadaliśmy ze zrozumieniem (mam nadzieję).





Podróż przebiega spokojnie. Po krajobrazach portowych wyjeżdżam z miasta i zaczynają się wiejskie klimaty. GPS prowadzi mnie jak zwykle bocznymi drogami.




Trafiam na remont drogi i objazd. Pan zawiadowca remontowy stoi na małym pagórku, na który muszę wjechać. Na mój widok zaczyna dawać sygnały swoimi mieczami świetlnymi, kiedy mam jeszcze jakieś 300 m do niego. Pod górkę. Zero samochodów, więc może się chce rozruszać. Macha tak i macha, a ja się pnę powoli w jego kierunku. Co ciekawe, mimo że nikogo nie ma ani z przodu, ani z tyłu, raz macha czerwonym mieczem, a raz zielonym! Co jest? Zaprogramowany jakiś jak sygnalizacja świetlna? No ale jest w porzo, bo jak do niego dojeżdżam, to mu się wyciągnął akurat zielony! No to jadę! Oczywiście kłaniamy się sobie uprzejmie. :)

Jest jeszcze jedna ciekawostka co do uprzejmych gestów. Uwaga!!! Kłaniają mi się harleyowcy, których mijam po drodze!!! Jeden nawet pomachał serdecznie. :) U nas, wydaje mi się, kasta motocyklowa nie pozdrowi rowerzysty, co najwyżej wpiernicz mu spuści. Ale tak mi się może tylko wydaje... Tak czy siak - jest to bardzo miłe. Kiedy widziałem te tłumy motocyklowe na Kitakami, to wiedziałem, że będzie ich tu dużo i zastanawiałem się, jak się stosunki między nami ułożą. Zresztą, zobaczymy, jak ich spotkam na kempingu.

Oglądam farmy krów, pasących się swobodnie, i pola ze zbożem jak u nas. Trochę mnie w dołku ściska z tęsknoty. Wieś tutaj całkiem europejska. Prawie nie ma pól ryżowych. Mijam jedno pole lawendy, ale na więcej liczę w drodze powrotnej koło Furano i Biei. Pojawiają się lasy, a w oddali widać zarys gór. Jakże inny kraj! Odczuwam autentyczną radość z jazdy. To, co widzę dookoła, nastraja mnie tak radośnie.






Poza tym: Krzysiek wyjechał szczęśliwie z rowerem, jest słoneczna pogoda, no i zaczął się już naprawdę ostatni dziki etap. Wszystko to razem powoduje radość.

Zbliżając się do kempingu, odbijam na północ w boczną drogę. I znowu jakbym jechał przez Polskę. Droga robi się teraz węższa. Ruchu samochodowego właściwie nie ma. W pewnym momencie asfalt się kończy i zaczyna szuter. Boję się o dętki, więc sprawdzam dokładnie mapę. Wydaje się, że powinienem zrobić objazd ok. 10 km. Z drugiej strony, jeśli dobrze wyznaczyłem punkt kempingu, to mam do niego ok. 1,3 km. Decyduję się zsiąść i iść skrótem. Po drodze mijam traktorzystów na żniwach. Pozdrawiamy się. Dochodzę przez górkę pośród lasów do asfaltu, ale wciąż nie ma informacji o kempingu, a punkt na mapie już minąłem. Są jakieś liche tabliczki z kanji, ale nic z tego nie przypomina kempingu. W tym momencie przydaje się japońska mapa kempingów. Przecież na niej są ich nazwy w krzaczkach! Sprawdzam i zgadza się. Drogowskazy kierują na ten kemping, tylko nad inne jeziorko.






Schodzę drogą szutrową w dół i widzę jasnozieloną polanę, a za nią wodę. Są też jakieś zabudowania i samochód. Jest kemping! Nie ma żadnych namiotów, ale to nic dziwnego. Z budynku recepcji wychodzi pan i szybko dogadujemy się, że właśnie na mnie czeka. Gadamy trochę. Mówi, że wie, gdzie leży Polska, bo pracował w Czechach w Libercu przy budowie jakiejś drogi. Pokazuje mi toalety, gniazdka do ładowania, a ponieważ informuję go, że muszę pojechać jeszcze po picie, skoro tu nie ma jido, to proponuje, że on pojedzie i mi przywiezie. Dziękuję, ale chętnie jeszcze pozwiedzam okolicę (jest dopiero 15.). To on chociaż pojedzie powoli przede mną i pokaże drogę (którą już pokazał mi na mapie). Dam sobie radę, przyjacielu, tłumaczę mu, ale szkoda mi, że nie daję mu szansy spełnienia się w pomocy. Trudno, rozstajemy się, ja robię jeszcze trochę zdjęć jeziora. Na to on wysiada z samochodu i proponuje mi, że chociaż zdjęcia mi zrobi. OK. Robi i już się czuje lepiej!








Teraz rozstajemy się naprawdę i odjeżdża, a ja jadę kilka kilometrów do najbliższej miejscowości i w małym sklepiku dokupuję trochę jedzenia i picie.




Wracam nieśpiesznie do obozu, wciąż ciesząc się letnimi widokami. Nigdzie nie widać tu Japonii! Czy ta radość stąd, że jestem już nią zmęczony? A może to jej brzydota, panująca wszędzie poza miejscami-perełkami, powoduje to zmęczenie i kontrast z dzisiejszymi krajobrazami? Jeziorko, nad które wkrótce wracam, przypomina niemal do złudzenia nasze jeziora. Nawet brzozy tu są. Czy tak będzie się prezentowała Królowa Północy? Nie mam nic przeciw temu. :)

Zapada zmierzch. Z jeziorka podnosi się mgła nawiewana w stronę mojego namiotu. Piękny widok! Lilie już się pozamykały, więc i na mnie powoli czas. Odkładam iPada do ładowania, a sam kąpię się ręczniczkiem onsenowym w zimnej wodzie. Jest w miarę ciepło i "kąpiel" jest przyjemna. Mam cholernie pogryzione nogi przez jakieś meszki z kempingu Artem. Ciekawe, czy noszę pod skórą ich potomstwo... No cóż, jak być eko, to na całego. :)






Ciemność już widzę... i zaczynają się dziwne dźwięki. Nie przyroda to jednak, tylko jakby ktoś lagą od czasu do czasu w coś przyłożył. Regularnie co kilka minut i donośnie. Co to, kurna? Blair Witch Project czy jak? Odbezpieczam scyzoryk i nie zawaham się go użyć. Nie wiem tylko, czy drżące dłonie go utrzymają... W końcu wychodzę z namiotu, bo ani zasnąć, ani się uspokoić nie idzie. Jakieś 200 m ode mnie jest jedyna czynna lampa na kempingu, niedaleko niej stoi samochód, a jakiś facet w białej koszuli biega wokół lampy, gapiąc się na nią. Podchodzę w piżamce... Nani o shite imasu ka? (co pan tu robisz?) A on coś kłania się i gestykuluje i podchodzi do lampy i... łup w jakieś pudło drewniane! Co za cyrk?! Mówię mu: watashi wa koko ni nete imasu (śpię tutaj) i pokazuję na namiot. On opowiada o "fishing" i "insects". Dobrze, że zna przynajmniej te dwa słowa. Sprawa staje się jasna, choć nie do końca. Gość łapie przynętę na ryby, to jasne. Ale metoda to jakiś dziwoląg. Wiadomo, koło światła niejedna ćma tańczy, ale jak on je do tego pudła łapie i po co w nie wali? Nie wiem i się nie dowiem, bo nie chcę być niemiły, kiedy on ma najwyraźniej wyrzuty sumienia z mojego powodu. Żegnam się, życząc udanych łowów i nasłuchuję chyba jeszcze przez pół godziny jego polowania na muchy. Potem ucisza się i słyszę, jak po cichutku odjeżdża. Od tego momentu słychać tylko żaby w jeziorze, do których wkrótce dołącza (zapewne) mój osobisty żęhot, mówiący o głębokim śnie...



Dobranoc.


15 komentarzy:

  1. Fakt, niektóre z obrazków zupełnie jak nasze ojczyźniane. Szczególnie to zdjęcie z balotami siana - całkiem jak jedno miejsce, które co dzień mijam. :)
    Hm, ciekawe, czy to krajobrazy tak nostalgicznie Cię nastrajają, czy tęsknota (skądinąd zrozumiała) się zakrada, wędrowcze. Tak czy siak, trzym się i doznawaj! I niech Cię Kaeru i to drugie (Jizo?) prowadzi po okolicach pięknych, a kempingach wolnych od szalonych łapaczy insekcich przynęt. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Też policzyłam kwiaty lilii wodnych. I wszystko się zgadza - 53. :)

      Usuń
  2. 53 urodziny? które by nie były wszystkiego najlepszego życzę i szczęśliwej drogi do domu :) elaja

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie i klimat bardziej do polskiego podobny na tej szerokosci geograficznej, czyli... a sama juz sie pogubilam gdzie teraz jestes. Ale pieknie jest, pieknie. Pola ze zbozem powiadasz, hm... chleba sie tam nie piecze ale nudle musza z czegos robic, co nie? I tempure... Troche Ci pewnie smutno samemu, ale zanim przywykniesz bedziesz juz we Wrocku z powrotem :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. ...no właśnie krajobraz niczym z Polski tylko krzaczki na znakach mówią, że to jednak Japonia...

    OdpowiedzUsuń
  5. troche melancholia powialo - tu wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  6. :D Krajobraz taki sam tylko trochę inny :D. Więcej krzaczków. :))).
    Zaciskanie pasa :) w Japonii ładnie brzmi, tak jak ten żęhot nad jeziorem pod czerwonym :). Moją ciekawość budziły opony i dętki rowerowe - tysiąc km i nic o chwyceniu gumy, oby to był tylko ten jeden raz dwa razy (pierwszy i ostatni). Co z tymi campingami, dlaczego niby puste?

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo nie! Przy calym pieknie nadjeziornego kempingu, romantyce rechocacych zab i innych takich wspanialosciach, nie zmruzylabym oka ze strachu. Scyzoryk! Tym to mozna z meszkami ewentualnie walczyc.
    Nie sugerowalabym sie na Twoim miejscu uprzejmoscia yacuza na motorach, oni bywaja okrutni. Oesu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wlasnie! Ten tytul to Twoj wlasnie osiagniety wiek? Cy co? :)))

      Usuń
    2. w ubiegłym roku 30/06 Gosia u siebie napisała:
      " Za to razem, wespół i oboje – dziękuję.
      I pamięć tego dnia, jako prezent, daję Ci w dniu urodzin, mój mężu.
      Realizuj odważnie swoje marzenia, a ja będę z Tobą wespół i razem,
      abyśmy oboje przeżyli jeszcze wiele takich dni."
      czyli urodziny wczoraj były :)

      Usuń
  8. Jakże odmiennie od poprzednich górzystych terenów. Te owoce morza zadziwiają rozmaitością.

    OdpowiedzUsuń
  9. Fakt. Gdyby nie krzaczki na znakach tu i tam, to pomyślałabym, że to nasze jeziorko w O.
    To ja letę do Japonii, też chcę, żeby portki mi z dupy spadały!!!
    Zdjęcie 11 od góry - a cóż to za owoc morza, któren wygląda jak ciasteczko ze spławikiem? A może to JEST ciasteczko ze spławikiem, które połknął jakiś morski stwór? I teraz to przysmak?

    OdpowiedzUsuń
  10. Nabrałabym się na te krajobrazy i nie wiedząc, że to japońskie twierdziłabynm że polskie. Czy oni tam nie mają teraz wakacji, że kemping taki pusty? Komu, jak komu mnie by się przydało coś podobnego, jak Tobie z tymi portkami. Ile to już kilometrów w pedałach jest???
    A może to 53 dzień podróży jest??? W zasadzie mogłabym policzyć............

    OdpowiedzUsuń
  11. Swojsko się zrobiło jakoś w tej Japonii :)
    Urodziny? No, to spełniania marzeń - wciąż nowych :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Odnośnie użycia scyzoryka, krótka opowiść kryminalna: .......i wyjął scyzoryk, a następnie rozłożył, a potem go złżył i powida- jak on ładnie się składa!

    OdpowiedzUsuń