piątek, 18 lipca 2014

Jak tuf zrobił z Ishikari rzeźbiarza

Kiedy 30 tys. lat temu pobliski wulkan ożył i wypluł z siebie niewyobrażalne ilości materiałów piroklastycznych...



Dobra, chodzi o popiół, pył, piasek i fragmenty zastygłej w momencie wyrzucenia w powietrze lawy. Wulkan w czasie erupcji jest wielkim sprayem i rozpyla na olbrzymie wysokości i odległości to, co w warunkach zewnętrznych byłoby skałą, a w jego ciepełku upłynnia się jak masło na patelni. W tamtym czasie wulkan z Ohachi-daira zarzucił całą okolicę pyłem, popiołem, piaskiem i fragmentami skał, pokrywając ją kożuchem o grubości przekraczającej 100 m. W materiale tym w czasie stygnięcia powstawały pęknięcia tworzące kwadratowe lub sześciokątne słupy. W efekcie powstało coś przypominającego w przekroju poziomym strukturę grafitu. Geolodzy nazwali to tufem spoinowym (welded tuff).



Tuf, jak na skałę, jest miękki i plastyczny. Daje się łatwo obrabiać. Przykłady widzieliśmy z Gosią w Neapolu, który stoi na tufie Wezuwiusza. Włosi w czasie wojny wydrążyli w nim głębokie labirynty jaskiń - schronów, które mieliśmy szczęście-nieszczęście zwiedzać. Szczęście, bo wrażenie było niesamowite. Nieszczęście, bo będąc klaustrofobikiem, przeżyłem tam jedną z większych traum w życiu, kiedy nie mając odwrotu, musiałem przeciskać się przez długie na kilkadziesiąt metrów korytarze o przekroju idealnym dla podziemnych gnomów. Do dzisiaj mnie trzepie, jak o tym pomyślę. Brrrr...

Gościu, wróć na japońską ścieżkę!
Że co??? Aaaaaa... O czym to my... TUF! Dzięki, Kaeru!


No właśnie, za tuf w Sōunkyō wzięła się jakieś 10 tys. lat temu najdłuższa rzeka Hokkaido - Ishikari. A że materiał zdatny do obróbki, zaczęła rzeźbę w terenie. Podczas tworzenia kanionu ujawnił się dodatkowy czynnik związany z heksagonalną strukturą tufu spoinowego. Kamienne słupy, pozbawione przez erozję podpór, zaczęły odrywać się i walić w dół, tworząc geometryczne kształty na ścianach dzisiejszego kanionu. Kto nie cierpiał geometrii (zwłaszcza wykreślnej) i ma słabe serce, a nerwy dawno zerwały się z postronków, niech absolutnie niczego dalej nie ogląda!




Górną krawędzią kanionu przelewają się okoliczne strumienie, tworząc wodospady o dużym spadku. Można je podziwiać w kilku wyznaczonych miejscach.





Tu urocze wejście Ishikari do kanionu, zwane Ōbako. Widać, że ściany kanionu są w tym miejscu jeszcze niskie.



Odkrywamy kość udową globtrotaurozaura, choć do końca nie jesteśmy pewni: kość to sfosylizowana czy skała wodą wygłaskana. Nawet kruko-gawron ma co do tego wątpliwości. Dziubać czy nie dziubać, oto jest (jego) pytanie!


Stary nieczynny tunel, który ma nieczynny wlot i ledwo widoczny, nieczynny wylot. Wszystko w nim nieczynne, ale bardzo tajemnicze.


Na koniec przyszedł człowiek. Wpadł w zachwyt i w 1934 roku rzekł: "W tym miejscu zakładamy Narodowy Park Daisetsu-zan". Dodam od nas, że powiedział to po japońsku.





Sōunkyō bogate w gorące źródła szybko stało się popularnym kurortem. Dzisiaj oprócz podziwiania kanionu można stąd rozpocząć wypad w góry Daisetsu-zan. Z czego nie omieszkaliśmy i my skorzystać, ale to opowieść na inną opowieść. :) Kurort jest kameralny i uroczy. Dużo w nim obcokrajowców, z czego miałem okazję porozmawiać z dwoma chodzącymi na co dzień do góry nogami.

Pierwszego Australijczyka spotkałem na górnej stacji kolejki linowej na Kurodake. Ciemny i chudy jak Gandhi, co widać było dzięki t-shirtowi i krótkim spodenkom. Na oko ma 30 lat. Urodził się w hinduskiej rodzinie w Australii. Rzucił pracę i zrobił sobie rok przerwy. Wydaje mi się po wielu rozmowach na ten temat, że desperackie rzucenie czegokolwiek, co człowieka wiąże, to chyba jedyna metoda na rozpoczęcie prawdziwej podróży. Zwiedza Hokkaido przez miesiąc, mając trzytygodniowy JR Pass. Ostatnie dwie noce spędził na kempingu w górach. Pytałem, czy był sam i czy się nie bał. Pierwszą noc spędził w towarzystwie dwójki innych turystów, a drugą spał całkiem sam. Na górze opanowanej przez misie to jest jakiś akt odwagi, chociaż twierdził, że czuł się bezpieczny. O mało nie pojechaliśmy dalej razem, bo proponowałem mu podwiezienie do Asashikawa w jego drodze do Sapporo, ale pasował mu rozkład autobusowy działający na JR Pass.

Drugi z Australiczyków, wiekiem zbliżony do pierwszego, zaczepił mnie, kiedy na ulicznej ławce spisywałem notatkę z dzisiejszego dnia. Ten z kolei urodził się w greckiej rodzinie. Taka to widać Australia jest. Zna jakichś Polaków i chwalił ich za poziom języka, tłumacząc to szybkim wtapianiem się naszych rodaków w australijskie otoczenie. Grecy, jak twierdził, podobnie do Włochów tworzą zwarte enklawy, ograniczając się jednocześnie językowo. Trzyma się kupy ta teoria, chociaż ciekawe, czy Brytyjczycy widzą to podobnie. Ale to już inna fala emigracji, więc tamta, australijska jest może bardziej dojrzała.

Kemping Sounkyo jest pierwszym, na którym nie ma kruko-gawrono-wronów budzących gości od świtu. Misie owszem, bywają, więc pan zarządca wieczorem odpalał petardy od strony lasy, żeby odstraszyć niechcianych gości. Na misie podziałało. Za to w nocy szwendał się tu lisek, którego spłoszyłem, wstając za potrzebą. Uciekał akurat w stronę toalety, więc mieliśmy małą chwilę wzajemnej obserwacji, zanim zniknął w pobliskich zaroślach. Potem jeszcze wrócił i kręcił się koło namiotu, bo słyszałem bardzo ciche tuptanie i niuchanie.

Dobranoc!

5 komentarzy:

  1. Tak mi się podoba Twoje opowiadanie Japonii, że żałuję, że kończy Ci się wyprawa. Mógłbyś zostać korespondentem codziennym z Japonii. Ale ciii, bo mnie Gosia i wydziedziczy i prześwięci za posuwanie takich pomysłów. A pomysł mam jeszcze jeden : po powrocie uporządkujesz w książkę. Kupię od razu ! I jako, że zamawiam pierwsza, to CHCEM Z AUTOGRAFEM !
    Ale krajobrazy ! Tufy są piękne !
    ewa .

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiem że Brytyjczycy widzą to podobnie. W Wielkiej Brytanii są skupiska Polaków które żyją w swoich grupach, kupują tylko w polskich sklepach i chodzą tylko do polskich fryzjerów. Nie muszę dodawać że nie uczą się angielskiego bo po co, jak mają polską telewizję a ich kierownikiem w pracy jest też Polak. No ale to taka dygresja.
    Piękne zdjęcia, ciekawa opowieść. Jak zwykle :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle piękna opowieść, dołączam do Ewy z pierwszego komentarza jako druga i chcę autograf. :) Krajobraz wręcz bajkowy. Gdzieś jeszcze są takie skały, czytałam kiedyś, ale już nie pomnę gdzie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że Ci się Ewy pomylą i też się załapię na autograf.
    Piękne miejsce i ten "gnat" nad brzegiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hello Robert,

    I finally get hold of your blog.

    Sunghun

    OdpowiedzUsuń