Zaczęło się pięknie.
Padało całą noc i szum fal mieszał się z szumem kropli deszczu na tropiku. Uchyliłem sobie wejście do namiotu i spałem jedynie za moskitierą. Rano ze względu na deszcz poleżeliśmy AŻ do 7.30, a ponieważ obudziłem się o 6., miałem 1,5 godziny na siedzenie przy otwartym namiocie i kontemplowanie tej cudownej sceny.
Padało całą noc i szum fal mieszał się z szumem kropli deszczu na tropiku. Uchyliłem sobie wejście do namiotu i spałem jedynie za moskitierą. Rano ze względu na deszcz poleżeliśmy AŻ do 7.30, a ponieważ obudziłem się o 6., miałem 1,5 godziny na siedzenie przy otwartym namiocie i kontemplowanie tej cudownej sceny.
Do szumu deszczu i fal doszły jeszcze dalekie kwilenia stadka mew, które żerowały na plaży jakieś 100 m od nas. Dla takich chwil mogę jechać nawet dookoła świata, chociaż wiem, że można ich szukać wszędzie, również w Polsce, a nawet w naszej wiosce pod Wrocławiem. Może to poczucie, że jest się w Drodze i więcej w tym miejscu się już nigdy nie będzie, nadaje dosyć banalnemu w sumie wydarzeniu intensywną egzystencjalną głębię. Japonia to kraina ulotności, ichi-go ichi-e (to se ne vrati, pane Havranku), i choć może wydać się to dziwne, przede wszystkim po takie chwile się tu wybierałem.
Wśród milionów zdjęć Kofuku-ji, Daibutsuden, dzielnicy Geiko w Kioto czy zamku Białej Czapli są z pewnością tak piękne, że nie znajdę własnego lepszego czy prawdziwszego ujęcia. Ale taka chwila na plaży jest tylko i wyłącznie moja. Nawet nie Krzyśka, który kimał zamknięty w swojej pałatce. :))
Potem nie było już tak pięknie! Pakowanie w ulewnym deszczu i zwijanie mokrych namiotów rozbitych na piasku... Co tu dużo gadać - gówniana robota. Ruszyliśmy, zawinęliśmy do sklepu Lawson na śniadanko składające się z gomółek ryżu z nadzieniem, czyli onigiri.
A dalej zaczęła się męka.
Dla uśrednienia wrażeń wyprawy rowerowej siły wyższe po wczorajszej słonecznej pogodzie z wiatrem w plecy zafundowały nam rzęsisty deszcz i wiatr, policzkujące nas raz go z lewej, raz go z prawej, ale raczej tak od przodu w nos i między oczy.
O ile nasze rowery wraz z obciążeniem w warunkach suchych i statycznych ważą po około 40 kg, to po nocnym nasiąknięciu i dobraniu wilgoci na trasie, a także z uwzględnieniem oporu wiatru, zyskały tak z 376 kg dodatkowej wagi! To trochę jak z masą i ciężarem. Niby to samo, a w pewnych warunkach jednak się grubo różnią. :)
O ile nasze rowery wraz z obciążeniem w warunkach suchych i statycznych ważą po około 40 kg, to po nocnym nasiąknięciu i dobraniu wilgoci na trasie, a także z uwzględnieniem oporu wiatru, zyskały tak z 376 kg dodatkowej wagi! To trochę jak z masą i ciężarem. Niby to samo, a w pewnych warunkach jednak się grubo różnią. :)
Po 26 km jesteśmy w MNE Nishime. Suszymy, co się da i jak się da, szukamy gniazdek elektrycznych - bezskutecznie, coś pijemy, kąsimy czekoladę czarną gorzką, a ponieważ jest gorzka, zakąszamy mleczną z herbatniczkami, bo jest słodka i zawiera herbatniczki! Mniam!
Kiedy na krótkie chwile przestaje padać, zaraz w ruch idą gałki oczne (w wypatrywaniu scen), kamery i aparaty.
| O tym pisałem i jest to powszechne - w Japonii nie wolno śmiecić, ale ten przepis nie dotyczy morza - jemu to wolno i to się szanuje. |
Około 17., po pokonaniu 46,4 km, zajeżdżamy do MNE Iwaki położonego 25 km przed Akitą. To miejsce wybraliśmy z mapy MNE ze względu na onsen, za którym od wczoraj przepadamy, oraz kemping reklamowany na tejże mapie.
| Tablica, za którą stoją masze rowery, informuje, że jest to Michi no eki wraz z nazwą własną. |
Kemping oczywiście odpada, chociaż jest ładny. Kosztuje 4.300 ¥ (129 zł) za jedno stanowisko, a to dla budżetowych turystów jest skandalem! Walimy więc do pana z buzią, że ze względu na możliwy skandal międzynarodowy moze by opuścił cenę do 1.000 ¥ (30 zł), na co on natychmiast zmienia wyraz twarzy na głupkowaty i bezczelnie kłamie, że on tu tylko sprząta i zaczyna sprzątać. Ze łzami w oczach popatrujemy sobie jeszcze na pusty i ładnie urządzony ośrodek, ale przyjęte zasady budżetowe są ważniejsze. Wszak Japonia to przede wszystkim zasady.
Idziemy natychmiast w plener w poszukiwaniu dzikiego miejsca, rozpoczynając od "under the bridge" - pod mostem, gdzie polecił nam na odchodnym "sprzątający" na kempingu. Pod mostem to w tym przypadku pod molo, które wychodząc w morze, stawia kilka kroków na plaży. Niestety pod mostem bajzel totalny, co jedynie dowodzi, że "sprzątający" z nas kpił. Ale niedaleko, na wzniesieniu, za pomnikiem roztopionego w upale koła zębatego jest kawałek ładnego trawnika i to nas bardzo cieszy.
Możemy dla polepszenia nastrojów iść na spotkanie japońskich dyndasów (nie poprawiać mi na - dandysów!), czyli zanurzyć się golaskiem w onsenie... aby po minucie z niego wyskoczyć jak oparzeni, ze względu na oparzenie. Woda ma 44 st. C! Ale za to: prysznic myje, prysznic chłodzi, prysznic nigdy nie zaszkodzi! Dokumentacji zdjęciowej niestety nie da się zrobić nawet zza pleców, bo a) aparat zaparowuje w tej temperaturze, b) niechcący własne ujęcie można zrobić, i to by była dopiero obraza moralności. :)
Wykąpani oddajemy się kolacji, w moim przypadku składającej się, jak zapewnia kelnerka, ze specjalności Akity - kurczaka w jajecznicy, z pędami bambusa na ryżu. Takie sobie.
Cały czas zerkamy za okna, gdzie woda z nieba leje się strugami niagaryjskimi i sprawia wrażenie, że ktoś tam ma jej duży zapas. No cóż, czas iść rozbijać namiot...
Jutro zdobywamy Akitę.
Jutro zdobywamy Akitę.
Dobranoc
Trzeba mieć dużo samozaparcia ,żeby wędrowć w takich warunkach i jeszcze" z pieśnią na ustach " Podziwiam :))
OdpowiedzUsuńZaparcie bywa potrzebne. :)
OdpowiedzUsuńCzasem deszcz czasem słońce jak to w życiu bywa. Towarzyszę z uśmiechem wam globtroterzy ciesząc się żem sucha i ciepło mam. Szerooookiej i z :)).
Współczuję. Mokre namioty to nic przyjemnego.
OdpowiedzUsuńMam "nieco" kłopotów z internetem i znikł mi komentarz pod postem "Jak spotkałem...". Wczoraj też nie obyło się bez problemów; jak widać, nie trzeba być odciętym od dostępu do sieci, żeby nie móc z niej korzystać. Powtórzę jednak mniej więcej tamten komentarz, bo zdjęcie nr 8 znów mi go przywiodło na myśl. Otóż pomyślałam sobie, oglądając zdjęcia nadmorskich skał i porastających je sosen, że wiem, skąd się wzięły japońskie kamienne ogrody, bonsai, wysepki na sadzawkach i tym podobne. Japończycy po prostu naśladują naturę, trochę ją tylko udoskonalając i miniaturyzując.
OdpowiedzUsuńA poza tym, podziwiam Wasze samozaparcie - nie jest mi obce takie wędrowanie, ale - wiedząc z czym to się je - nie zdecydowałabym się chyba teraz na taką podróż
Chłopaki romantyczne na rączych (choć namokrzałych) rumakach, trzymajcie się! Tu kupa luda kibicuje Wam nieustająco i wierzy, że deszcz wreszcie przestanie Wam ślumpać w tobołkach.
OdpowiedzUsuńUściski siarczyste! :)
No coz, mnie by sie odechcialo turystyki w takich warunkach, ale Wy nie macie innego wyjscia.
OdpowiedzUsuńKu naszej uciesze :)))
Oj, deszczu nie zazdroszczę, ale twarde chłopaki jesteście, dacie radę :-)
OdpowiedzUsuńTylko to jedzenie... japońską kuchnię bardzo lubię, ale jakas taka mikra wydaje mi się dla zgłodniałego wędrowca z Polski, a może się mylę. Pozdrawiam ze slonecznej (jeszcze) Szkocji.
Dziwie sie, ze na taka wedrowke wybraliscie pore deszczowa, zycze Wam jak najlepiej ale okolo miesiaca deszczu macie chyba "jak w banku".
OdpowiedzUsuńAga
Oj, Aga nie wieszcz, nie wieszcz, Chłopaki wiedzą, co robią.
UsuńO, nawet pociąg dla Lidki się znalazł. Piękny, czerwony taki:))).
OdpowiedzUsuńAch, dyndasy, dlatego, że ...golasy. Teraz zajarzyłam:-)).
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać, co przyniesie Wam jutro. Jeżeli chodzi o pogodę, to nic nie trwa wiecznie, deszcz również ;)) Serdecznie pozdrawiam i do "zobaczenia" w japońskim plenerze. :) T.
OdpowiedzUsuńA dyndasów nie ma???:(((
OdpowiedzUsuńPodeślijcie ten deszcz do Polski:)
...ha i nadrobiłem zaległości, warto było. Pozdrowienia dla Rowerzystów...
OdpowiedzUsuń