piątek, 13 czerwca 2014

Japońskie dyndasy

Zaczęło się pięknie.
Padało całą noc i szum fal mieszał się z szumem kropli deszczu na tropiku. Uchyliłem sobie wejście do namiotu i spałem jedynie za moskitierą. Rano ze względu na deszcz poleżeliśmy AŻ do 7.30, a ponieważ obudziłem się o 6., miałem 1,5 godziny na siedzenie przy otwartym namiocie i kontemplowanie tej cudownej sceny.



Do szumu deszczu i fal doszły jeszcze dalekie kwilenia stadka mew, które żerowały na plaży jakieś 100 m od nas. Dla takich chwil mogę jechać nawet dookoła świata, chociaż wiem, że można ich szukać wszędzie, również w Polsce, a nawet w naszej wiosce pod Wrocławiem. Może to poczucie, że jest się w Drodze i więcej w tym miejscu się już nigdy nie będzie, nadaje dosyć banalnemu w sumie wydarzeniu intensywną egzystencjalną głębię. Japonia to kraina ulotności, ichi-go ichi-e (to se ne vrati, pane Havranku), i choć może wydać się to dziwne, przede wszystkim po takie chwile się tu wybierałem.


Wśród milionów zdjęć Kofuku-ji, Daibutsuden, dzielnicy Geiko w Kioto czy zamku Białej Czapli są z pewnością tak piękne, że nie znajdę własnego lepszego czy prawdziwszego ujęcia. Ale taka chwila na plaży jest tylko i wyłącznie moja. Nawet nie Krzyśka, który kimał zamknięty w swojej pałatce. :))


Potem nie było już tak pięknie! Pakowanie w ulewnym deszczu i zwijanie mokrych namiotów rozbitych na piasku... Co tu dużo gadać - gówniana robota. Ruszyliśmy, zawinęliśmy do sklepu Lawson na śniadanko składające się z gomółek ryżu z nadzieniem, czyli onigiri.


A dalej zaczęła się męka.
Dla uśrednienia wrażeń wyprawy rowerowej siły wyższe po wczorajszej słonecznej pogodzie z wiatrem w plecy zafundowały nam rzęsisty deszcz i wiatr, policzkujące nas raz go z lewej, raz go z prawej, ale raczej tak od przodu w nos i między oczy.


O ile nasze rowery wraz z obciążeniem w warunkach suchych i statycznych ważą po około 40 kg, to po nocnym nasiąknięciu i dobraniu wilgoci na trasie, a także z uwzględnieniem oporu wiatru, zyskały tak z 376 kg dodatkowej wagi! To trochę jak z masą i ciężarem. Niby to samo, a w pewnych warunkach jednak się grubo różnią. :)
Po 26 km jesteśmy w MNE Nishime. Suszymy, co się da i jak się da, szukamy gniazdek elektrycznych - bezskutecznie, coś pijemy, kąsimy czekoladę czarną gorzką, a ponieważ jest gorzka, zakąszamy mleczną z herbatniczkami, bo jest słodka i zawiera herbatniczki! Mniam!


Kiedy na krótkie chwile przestaje padać, zaraz w ruch idą gałki oczne (w wypatrywaniu scen), kamery i aparaty.



O tym pisałem i jest to powszechne - w Japonii nie wolno śmiecić,
ale ten przepis nie dotyczy morza - jemu to wolno i to się szanuje.
Około 17., po pokonaniu 46,4 km, zajeżdżamy do MNE Iwaki położonego 25 km przed Akitą. To miejsce wybraliśmy z mapy MNE ze względu na onsen, za którym od wczoraj przepadamy, oraz kemping reklamowany na tejże mapie.


Tablica, za którą stoją masze rowery, informuje, że jest to Michi no eki wraz z nazwą własną.
Kemping oczywiście odpada, chociaż jest ładny. Kosztuje 4.300 ¥ (129 zł) za jedno stanowisko, a to dla budżetowych turystów jest skandalem! Walimy więc do pana z buzią, że ze względu na możliwy skandal międzynarodowy moze by opuścił cenę do 1.000 ¥ (30 zł), na co on natychmiast zmienia wyraz twarzy na głupkowaty i bezczelnie kłamie, że on tu tylko sprząta i zaczyna sprzątać. Ze łzami w oczach popatrujemy sobie jeszcze na pusty i ładnie urządzony ośrodek, ale przyjęte zasady budżetowe są ważniejsze. Wszak Japonia to przede wszystkim zasady.
Idziemy natychmiast w plener w poszukiwaniu dzikiego miejsca, rozpoczynając od "under the bridge" - pod mostem, gdzie polecił nam na odchodnym "sprzątający" na kempingu. Pod mostem to w tym przypadku pod molo, które wychodząc w morze, stawia kilka kroków na plaży. Niestety pod mostem bajzel totalny, co jedynie dowodzi, że "sprzątający" z nas kpił. Ale niedaleko, na wzniesieniu, za pomnikiem roztopionego w upale koła zębatego jest kawałek ładnego trawnika i to nas bardzo cieszy.
Możemy dla polepszenia nastrojów iść na spotkanie japońskich dyndasów (nie poprawiać mi na - dandysów!), czyli zanurzyć się golaskiem w onsenie... aby po minucie z niego wyskoczyć jak oparzeni, ze względu na oparzenie. Woda ma 44 st. C! Ale za to: prysznic myje, prysznic chłodzi, prysznic nigdy nie zaszkodzi! Dokumentacji zdjęciowej niestety nie da się zrobić nawet zza pleców, bo a) aparat zaparowuje w tej temperaturze, b) niechcący własne ujęcie można zrobić, i to by była dopiero obraza moralności. :)
Wykąpani oddajemy się kolacji, w moim przypadku składającej się, jak zapewnia kelnerka, ze specjalności Akity - kurczaka w jajecznicy, z pędami bambusa na ryżu. Takie sobie.


Cały czas zerkamy za okna, gdzie woda z nieba leje się strugami niagaryjskimi i sprawia wrażenie, że ktoś tam ma jej duży zapas. No cóż, czas iść rozbijać namiot...


Jutro zdobywamy Akitę.
Dobranoc     

14 komentarzy:

  1. Trzeba mieć dużo samozaparcia ,żeby wędrowć w takich warunkach i jeszcze" z pieśnią na ustach " Podziwiam :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaparcie bywa potrzebne. :)
    Czasem deszcz czasem słońce jak to w życiu bywa. Towarzyszę z uśmiechem wam globtroterzy ciesząc się żem sucha i ciepło mam. Szerooookiej i z :)).

    OdpowiedzUsuń
  3. Współczuję. Mokre namioty to nic przyjemnego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam "nieco" kłopotów z internetem i znikł mi komentarz pod postem "Jak spotkałem...". Wczoraj też nie obyło się bez problemów; jak widać, nie trzeba być odciętym od dostępu do sieci, żeby nie móc z niej korzystać. Powtórzę jednak mniej więcej tamten komentarz, bo zdjęcie nr 8 znów mi go przywiodło na myśl. Otóż pomyślałam sobie, oglądając zdjęcia nadmorskich skał i porastających je sosen, że wiem, skąd się wzięły japońskie kamienne ogrody, bonsai, wysepki na sadzawkach i tym podobne. Japończycy po prostu naśladują naturę, trochę ją tylko udoskonalając i miniaturyzując.
    A poza tym, podziwiam Wasze samozaparcie - nie jest mi obce takie wędrowanie, ale - wiedząc z czym to się je - nie zdecydowałabym się chyba teraz na taką podróż

    OdpowiedzUsuń
  5. Chłopaki romantyczne na rączych (choć namokrzałych) rumakach, trzymajcie się! Tu kupa luda kibicuje Wam nieustająco i wierzy, że deszcz wreszcie przestanie Wam ślumpać w tobołkach.

    Uściski siarczyste! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No coz, mnie by sie odechcialo turystyki w takich warunkach, ale Wy nie macie innego wyjscia.
    Ku naszej uciesze :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, deszczu nie zazdroszczę, ale twarde chłopaki jesteście, dacie radę :-)
    Tylko to jedzenie... japońską kuchnię bardzo lubię, ale jakas taka mikra wydaje mi się dla zgłodniałego wędrowca z Polski, a może się mylę. Pozdrawiam ze slonecznej (jeszcze) Szkocji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziwie sie, ze na taka wedrowke wybraliscie pore deszczowa, zycze Wam jak najlepiej ale okolo miesiaca deszczu macie chyba "jak w banku".
    Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Aga nie wieszcz, nie wieszcz, Chłopaki wiedzą, co robią.

      Usuń
  9. O, nawet pociąg dla Lidki się znalazł. Piękny, czerwony taki:))).

    OdpowiedzUsuń
  10. Ach, dyndasy, dlatego, że ...golasy. Teraz zajarzyłam:-)).

    OdpowiedzUsuń
  11. Już nie mogę się doczekać, co przyniesie Wam jutro. Jeżeli chodzi o pogodę, to nic nie trwa wiecznie, deszcz również ;)) Serdecznie pozdrawiam i do "zobaczenia" w japońskim plenerze. :) T.

    OdpowiedzUsuń
  12. A dyndasów nie ma???:(((
    Podeślijcie ten deszcz do Polski:)

    OdpowiedzUsuń
  13. ...ha i nadrobiłem zaległości, warto było. Pozdrowienia dla Rowerzystów...

    OdpowiedzUsuń