czwartek, 12 czerwca 2014

Kisakata Beach

Śniadanie w Mikawa zjedliśmy w tej samej restauracji, co wczorajszą kolację, a więc pod markizą zamkniętego baru. Pełna wygoda i stół do własnej dyspozycji.


Wieczorem widzieliśmy kilkanaście vanów z podróżnymi korzystającymi z noclegu na parkingu. W związku z tym rano w toalecie było dosyć tłoczno. Ohayou i sumimasen (dzień dobry i przepraszam) załatwiało dojście do umywalek.
Wyruszyliśmy w trasę o ósmej. Dzisiaj kilka słów poświęcę naszemu przewodnikowi.


Pisałem już wcześniej o mezopotamii dróg. Poruszamy się od początku zachodnim wybrzeżem Tohoku, mając po lewej stronie Morze Japońskie. Główne arterie w tym regionie to wiodąca z Niigaty do Aomori (dokładnie nasz szlak) droga nr 7 oraz krótsza od niej droga nr 345. Obie wiją się wzdłuż wybrzeża, przecinając się lub łącząc. Obie szerokie i mocno ruchliwe. Wyglądają tak:



Dzięki GPSmap 60Cx i zainstalowanej w nim mapie nasz szlak najczęściej kręci się między obiema drogami lub przecina je tak jak tu


Wiele zdjęć z mijanych małych miasteczek i wiosek albo takie klimaty jak ten wczorajszy


to zasługa tego malucha. Mimo że niejedno przekleństwo poszło w jego kierunku przy wytyczaniu tras, to jazda bez niego skazywałaby nas na trzymanie się głównych tras i byłaby obarczona kupowaniem i wożeniem szczegółowych map opisywanych po japońsku. Tu mamy nazwy zapisane w transkrypcji romaji, więc łatwo zorientować się, gdzie jesteśmy. Mapa potrafi nawigować nawet po lokalnych drogach szutrowych, więc trzeba pilnować, aby nie wywiodła nas w pole sensu stricto.
Droga zaprowadziła nas do kolejnego MNE, które od spotkania z Julianem stały się punktami nawigacyjnymi ze względu na dużą ilość usług, jakie oferują.
Ten MNE wyraźnie nie zezwalał na biwakowanie z namiotami,


ale dawał świetne warunki do odpoczynku na memłonie natury,


a nawet bliski kontakt z memłonem.


Po wybyczeniu się i spisaniu wszelkich naszych głębokich, a przede wszystkim płytkich myśli (płytkich jest znacznie więcej i szybciej odpływają, więc notowanie ich jest tak lekkie, jak i ważne :), znalazło się również miejsce na zapełnienie pustego miejsca w naszych żołądkach


Noren informują, że specjalnością zakładu gastronomicznego są gyoza i ramen,


a to żywy i przepyyyszny dowód, że noren nigdy nie kłamią. Z lewej porcja dla głodniejszych chłopców, z prawej porcja dla normalnych. Porcja dla głodniejszych okazała się porcją dla pazernych, którzy nie są w stanie przejeść tego, co by zjadły ich oczy, czyli dla niżej podpisanego.
Ze względu na upał, a także na narastającą z każdym dniem rutynę jazdy, zmieniłem obuwie sportowe na styl wietnamski:



Jaka to była ulga dla szczelin międzypalcowych!!!
Wkrótce minęliśmy znak drogowy potwierdzający, że wjechaliśmy do prefektury Akita. To już północne Tohoku. W końcu na licznikach, po 6 dniach, mamy już 377,9 km!


Znaleźliśmy się w miejscowości Nikaha, która była naszym celem ze względu na kemping widniejący na mapach oraz położony niedaleko MNE (z onsenem!). Nie będzie chyba niespodzianką, jeśli powiem, że kemping sprawiał wrażenie opuszczonego cmentarza. Z tym tylko, że ten cmentarz opuścili zarówno żywi, jak i martwi.


Jak kemping nam, tak my kempingowi. Odwróciliśmy się do niego zadami naszych wierzchowców i przyspieszyliśmy gwałtownie, zostawiając na pamiątkę nasze spaliny (?!).
Podjechaliśmy do MNE i po kolei, pilnując na zmianę dobytku, zażyliśmy kąpieli w onsenie za jedyne 350 ¥ na głowę (10 zł). Ja poszedłem na pierwszy strzał, żeby przetrzeć szlak i podglądnąć obyczaj. Było tak, jak wcześniej się uczyłem (i opisywałem), poza tym, że w tym onsenie było pełno nagusieńkich, dyndających sobie naszych japońskich przyjaciół. Trochę śmieszno, trochę straszno! Dałem radę, a po mnie Krzysiek też sprostał próbie nagości. :) Zdjęć tym razem nie było ze względu na możliwą obrazę moralności oraz potencjalny szok moich telewidzów płci żeńskiej, a także kpiących uśmieszków radiosłuchaczy płci męskiej.
Po ablucjach i zaopatrzeniu w prowiant wróciliśmy w pobliże kempingu na wcześniej ustaloną pozycję: cud plażę. Tu Krzysiek zapatrzony i rozmarzony na temat romantycznej nocy z mewami...


Dobranoc.



9 komentarzy:

  1. To już rozumiem nienachalną ilość samochodów. I plastikowe krzesła na całym świecie takie same i czy bezpiecznie wszystko można tam jeść? Bardzo intryguje mnie onsen z dyndającymi przyjaciółmi. Może chociaż jakieś malusieńkie, szpiegowskie zdjęcie "od plyc", żeby uczuć niczyich nie obrażać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tez bym podejrzala, takie zdjecie "od plyc";)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z każdego zdania wyziera radość z tej podróży, nawet nieliczne niedogodności opisane są w taki sposób, że stają się atrakcjami, naprawdę podziwiam! Z przyjemnością czytam, oglądam i czekam na więcej :o)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe dlaczego te kempingi są nieczynne. Może się kiedyś dowiecie.
    Bardzo mi się podoba kudłata piękność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kudłata piekność jest przecudnej urody ,taka do miziania :)
      Podejrzewam że to nie jest sezon turystyczny i dlatego kempingi pozamykane ,ale swoją drogą ,skoro jest upal to powinien być sezon turystyczny ,według naszych kryteriów :))

      Usuń
  5. kempingi nieczynne bo: 1. japonczycy pracuja 460 dni w roku 2. bo wakacje spedzaja w europie 3. bo po fukuszima nikt nie odwazy sie na czeste przebywanie w naturze

    OdpowiedzUsuń
  6. Dotknąć pomarańczowego się bym bała, ale poza tym to wszędzie gdzie jedziecie zjeść można, wyspać się można a najważniejsze podziwiać można, co też czynię pazernie podglądając wasze strzelanie, którego jakby trochę za mało. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie ma to jak uwolnić paluszki :-))

    OdpowiedzUsuń
  8. Zachwycił mnie bliski kontakt z memłonem. Kempingi - niekoniecznie. ;)

    Oraz nasze osoby (ja i I.) pozdrawiają Wasze osoby. :)

    OdpowiedzUsuń