Olimp? Nie żeby siedziały tu najważniejsze buddyjskie bóstwa, ale jest cholernie wysoko! Jest też pięknie jak w najpiękniejszej bajce Walta Disneya (nie mylić z kiczem Disneylandu!).
Yamadera leży w górach ok. 40 km na zachód od Sendai. Zainwestowaliśmy więc tym razem w pociąg i dokonaliśmy jednodniowego skoku Matsushima - Sendai - Yamadera.
Zaparkowaliśmy legalnie rumaki, oznaczywszy je elegancko nalepkami. Oczywiście nie wiedzieliśmy, jak ta stajnia działa. Wystarczyło jednak jedno słowo i przemiła pani rowerzystka dokonała za nas całej procedury nalepkowej.
Stacyjka Matsushima niepozorna i senna. Może z powodu trzydziestostopniowego upału ta senność.
Jedziemy.
Z Krzyśkiem, po miesiącu wspólnej podróży, porozumiewamy się czasem bez słów:
"Co za wał mi tu zza zasłony zdjęcia robi?!?" |
"Aaaaa, to kolega fotograf wycieczkowy!" |
Yamadera znaczy wprost - górska świątynia (buddyjska), jednakże poprawna nazwa świątyni, a raczej kompleksu składającego się z ponad 40 budynków porozrzucanych na powierzchni 1.155.000 m kw., to Hōju-san Risshaku-ji. Założona została w 860 roku.
W głównym budynku świątyni od ponad jedenastu wieków płonie Fumetsu-no-Hōtō (wieczne światło buddyzmu). Płomień ten przywieziony został z Chin do Kyoto przez jednego z mnichów, a z Kioto przekazany do Risshaku-ji. Zdjęć robić nie zezwolono.
Idziemy ulicami mieściny i spotykamy sympatycznego mnicha, który urzeka mnie tym, że jest jednocześnie podobny do Tytusa, Romka i A'tomka. Czyżby Papcio Chmiel tu był?
Zmierzając do bramy głównej kompleksu, spotykamy odpoczywających w cieniu dwóch poetów. Wędrują po tych górach od 1689 roku jako senpai i kōhai (mistrz i uczeń) sztuki haiku.
Nic to, może jeszcze będzie okazja...
Kawałek dalej trafiam na siedzącą w cieniu starszą panią, która w ramach odpoczynku układa sobie z kawałka papieru... żabkę Kaeru! Podchodzę do niej i chwalę się moją. Próbuję jej powiedzieć, że ona mnie strzeże w drodze do domu, ale trochę zapadam na bashyzm (brak słów). Pani prezentuje swoją żabkę,
a potem jeszcze kilka zwierzaków poskładanych według tajemnej sztuki origami. Piękne. Kłaniamy się i życzymy sobie bezpiecznego kaeru.
Przechodzę obok stoiska z malutkimi figurkami Jizo. Są białe z czerwonymi czapeczkami i śliniaczkami. Ludzie je kupują i zostawiają na stole obok, zapewne w intencji jednej z mocy, jakimi dysponuje Jizo. Ponieważ Krzychu niedługo wyjeżdża, to myślę sobie, że i żabce i mnie będzie raźniej i bezpieczniej, jeśli Jizo pojedzie z nami. Wszak to, między innymi, patron podróżnych. Żaba mówi: klawo! No to płacę i Jizo ląduje w zewnętrznej kieszeni torby zaraz obok Kaeru. Od tej pory będziemy podróżować w trójkę. Ciekawe, kiedy zacznę do nich przemawiać...
Pniemy się po schodach, których jest 1000 i mijamy kolejne obiekty świątyni. Nie mogę się nadziwić, jak ten ułożony naród szpeci drewniane zabytki papierowymi naklejkami. Pytam jednego z pielgrzymów, w czym rzecz. Odpowiada pierwotną angielszczyzną, że to grupy pielgrzymów zostawiają na pamiątkę swoje ślady. Są na nich nazwy tych wycieczek, a może nazwiska indywiduów. I to jest legalne?! - pytam. Patrzy na mnie jak na kosmitę. Arigatō - dziękuję i odchodzę. Wciąż trudno mi się w tych obyczajach połapać. Ale mam jeszcze czas. :)
Zauważamy, że pielgrzymi lokują kapitał szczęścia w dziwnych miejscach.
Mijamy czarodziejskie ogrody...
Na koniec ćwiczę autofoty, bo przez następny miesiąc będzie to jedyna metoda dowiedzenia, że tam byłem.
Po zejściu w dół zakochujemy się w lodach (jest jakieś 35 st. C).
Po powrocie do Matsushimy widzę Krzyśka stojącego na końcu molo i zapatrzonego w morze oceaniczne. Po chwili czuję wilgoć na czubkach palców u nóg. Czy to oceaniczny przypływ, czy też potok Krzyśkowych łez przesunął linię brzegową w moją stronę?
Zresztą na koniec oddajmy mu głos:
O Matsushimie powiedziano chyba już wszystko, a najdobitniej o jej urokach wysłowił się Robert w swoim pionierskim "poemacie". Mnie urzekł i zachwycił ocean. Stojąc wczoraj nad brzegiem Pacyfiku, patrząc w jego bezkresną dal, poczułem swoją wielkość. Choć jako jednostka jestem nieznaczącym okruchem tej przestrzeni, to jednak jako człowiek czułem dumę. Przebyliśmy tysiąc kilometrów żeby stanąć na krańcu świata i spojrzeć w błękit oceanu, mówiąc do siebie z uśmiechem na twarzy "Jestem Wielki". Miałem ochotę, aby ta chwila trwała wiecznie.
Ktoś spytał, gdzie nasze kaski. Na to mam krótkie wytłumaczenie. Jadąc bez kasku, wymusiliśmy na tutejszych kierowcach wzmożoną uwagę, bo który z nich chciałby potrącić białego, na dodatek bez kasku. Trudno im się z nami dogadać, jak mamy całe głowy, a co dopiero byłby za dialog z białą, rozbitą głową.
Pozdrawiam wszystkich stałych czytelników i tych którzy goszczą tu od czasu do czasu. Miło było mi podróżować w Waszym towarzystwie. Mnie już przyszło się żegnać z tą wyjątkową przygodą. Czas wracać do domu.
I znow minal miesiac? Nie do wiary, jak szybko!
OdpowiedzUsuńZa Robertem juz 2/3 podrozy zycia i ani sie obejrzymy, jak bedzie przez Gosie odbierany z lotniska/dworca. A przeciez dopiero co wyprobowywal namiot na wsi przed wyjazdem... :)
Zaczytuję się i czuję się jak zaczarowana, co za widoki, co za piękny kraj :)
OdpowiedzUsuńTrochę smutno, że teraz Robert zostanie sam, bez towarzystwa ale wiem, że da radę :))
Szczęśliwej podróży do domu dla Krzysztofa :)
Pięknie napisał Krzysztof. Oddech morza to nie to samo co oddech oceanu ale mam podobne wrażenia stojąc na brzegu otwartego morza i patrząc w jego bezkres. Czuję się częścią tego wielkiego bezkresu i oddycham wraz z nim. wdech i wydech, wdech wydech :)).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Budda dzieciaty jest bosssski! A chłopaki nie płaczą, prawda?
OdpowiedzUsuńBardzo się z Wami zżyłam ,czytam wszyściutko i to czasem więcej niż jeden raz.
Zdrowia i pomyślności zawsze i wszędzie życzę - e-merytka z Beskidu Niskiego
Robert - nie podceniuj tokijskiego Disneylandu i jak bedziesz mial okazje to wpadnij tam. Moze nie dla Myszki Miki ale
OdpowiedzUsuńdla podziwiania organizacji calego parku, czystosci, porzadku, zaangazowania pracownikow i... wogole.
A wieczorem po zapadnieciu zmroku "morska bitwa" ale to juz w DisneySee. To jedyny tego typu park na swiecie,
warto zobaczyc. Bilet mozna kupic do obu parkow naraz.
Krzysztof - tez tak mam. Na pytanie japonskich przyjaciol gdzie chce jechac, zawsze i wszedzie odpowiadalam: nad morze. A oni nie mogli sie nadziwic co ja tam widze, przeciez to "TYLKO" woda!
Pozdrawiam, szczesliwego powrotu dla Krzysztofa a Robertowi wielu nowych wrazen. Nabawilam sie przez Ciebie kompleksow bo tyle ciekawych miejsc jeszcze nie widzialam! Nadrobie ale dopiero w przyszlym zyciu!
Aga
Panie Krzysztofie, szczęśliwej podróży i niech żabka będzie z Panem, spełniając swoją czarodziejską moc !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Pana i Roberta !
Krzysztofie, piękne podsumowanie wspaniałej podróży. Jesteście obaj wielcy.
OdpowiedzUsuńRobercie, nie wyobrażam sobie samotnego miesiąca nawet w tak przyjaznym kraju, podziwiam i pozdrawiam.
Caly miesiac samotnosci... Celebruj Robercie, bo moze nigdy juz nie bedzie Ci dane. Podziwiam, naprawde podziwiam. Sam, na koncu swiata...
OdpowiedzUsuń...żaba na drogę dla pana Krzysztofa a dla pana Roberta szerokiej drogi...
OdpowiedzUsuńO, właśnie fajne powiedzenie powstało: "żaba na drogę". Zatem żaba na drogę dla Krzysztofa, niech wraca szczęśliwie. Miesiące mkną jak oszalałe, ledwie Gosia wróciła, zaraz Ty będziesz wracał...
OdpowiedzUsuńRobert bardzo serdecznie pozdrawiam ta podróż jest napewno piękna bo widoki wspaniałe .
OdpowiedzUsuńNie zdawałam sobie sprawy, że w Japonii są takie góry. Piękne widoki piękna wyprawa.
OdpowiedzUsuńKrzysztofowi szczęśliwego powrotu, a Tobie szczęśliwej dalszej drogi.