Kiedy trzy lata temu, będąc o krok od zrealizowania naszych marzeń, zbieraliśmy się do wylotu do Japonii, 11 marca zatrzęsła się ziemia, w następstwie czego niszczycielska fala o niespotykanej dotąd sile zalała nadbrzeżne połacie wschodniego Tōhoku - północnej części największej japońskiej wyspy Honsiu. Wskutek uderzenia tsunami doszło do uszkodzenia reaktorów w elektrowni Fukushima i wycieków radioaktywnych. Japonię nawiedzały wstrząsy wtórne, a nawet kolejne (naukowcy nie byli zgodni co do tego) wstrząsy główne, jak ten z 15 marca, którego epicentrum znajdowało się w okolicach góry Fuji, a więc stosunkowo blisko Tokio.
Wtedy odwołaliśmy nasz wyjazd. Co ciekawe, firmy, w których kupiliśmy bilety lotnicze i japoński karnet kolejowy, zwróciły nam pieniądze, mimo że nie wykupiliśmy ubezpieczeń. Turyści z całego świata wstrzymywali swoje wyjazdy, a wśród mieszkających w Japonii obcokrajowców zapanowało coś bliskiego panice. Rzucili się do kas biletowych, chcąc jak najszybciej uciec z kraju zagrożonego największą od czasów Czernobyla katastrofą nuklearną. Japończycy ukuli nawet termin na uciekających - flyjin (od: gaijin - obcokrajowiec).
Tamten wyjazd miał być właściwie trzytygodniową wycieczką. Co prawda całość zaplanowałem sam, opierając się na informacjach z przewodnika National Geographic i wielu witryn w necie, ale w związku z limitem wolnego czasu ograniczyłem się do największych miast w centrum Japonii, a więc Tokio, Nagoi i Osaki. Te trzy jakże długie lata temu Japonia była bliżej nieokreśloną egzotyką. Zbiorem mitów i stereotypów, które każdy z nas nosi w sobie na podstawie paru filmów, których nie da się nie obejrzeć, słów - symboli, do których zaliczają się np. geisha, sushi, judō, kimono i wiele, wiele innych, które funkcjonują w słownikach na całym świecie, dając ciche świadectwo siły ekspansji kultury japońskiej. Znałem oczywiście książki Murakamiego i kilka klasycznych pozycji czytanych przy różnych okazjach w ostatnim ćwierćwieczu.
Tym razem sprawy planów i przygotowań mają się inaczej. Czas przygotowania wydłużył się do trzech lat, w czasie których przeczytałem sporo literatury japońskiej i o Japonii, obejrzałem dziesiątki filmów japońskich i o Japonii (w tym chyba całe Begin Japanology - cykl dokumentalny wyprodukowany przez japońskie NHK), a także nauczyłem się języka na podstawowym poziomie N5. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Japonia stała się moją pasją. A może bliżej sedna będzie zdanie: wyjazd do Japonii stał się moją pasją. Czy jest i nadal będzie nią Japonia, powiem Wam po powrocie. Chcę serdecznie podziękować pani dr Monice Szyszce, która, przy wsparciu pana Shiota Katsuhiko, przez ostatnie kilkanaście miesięcy, oprócz cierpliwego wysłuchiwania mojego dukania po japońsku, bardzo pomogła mi poznać kulturę Japonii.
Plan podróży zakłada trzy etapy, równe w przybliżeniu miesiącom kalendarzowym:
MAJ - podróż z żoną po centralnym Honsiu, czyli okolice Tokio, Kioto, Nary i Osaki (pociągi, kwatery, hotele, Japonia metropolitalna - niejako powrót do planów sprzed trzech lat),
CZERWIEC - podróż z kolegą na północne (lub - jak wolą je nazywać Japończycy - wschodnie) Honsiu, czyli rejony Kantō, północne Chūbu i Tōhoku (rowery, kempingi, Japonia ruralna i górska),
LIPIEC - samotna podróż po Hokkaido (rower, kempingi, Japonia dzika).
Do wyjazdu została jedna doba.
Teraz ja jestem taki flyjin, ale w drugą stronę. Mam okropny reisefieber przed tą podróżą...
OdpowiedzUsuńG.
czytam relacje i boję się tego samotnego lipca, oby już minął! Gosia zapewne głęboko odetchnie, gdy już męża będzie miała w domu :)
OdpowiedzUsuń