sobota, 30 stycznia 2016

Pożegnanie Mekongu

W ostatnim dniu pobytu po wschodniej stronie Mekongu, w niedzielę, dotarliśmy do Kratie. Zostało nam jeszcze kilka godzin możliwości korzystania z motorów. Wybraliśmy się więc wzdłuż rzeki na północ, w kierunku Laosu. Gorączka jak co dzień przekraczała 45 stopni, ale na motorze znosi się ją nieporównywalnie łagodniej niż na rowerze. 


Relaks nad Mekongiem.



W restauracji na tarasie.

Po zabawie z delfinami (opisanej wcześniej) dotarliśmy do mieściny o nazwie Sambor, w której znajduje się stacja ochrony wielkich żółwi Cantora z rodziny zwanej w języku polskim żółwiakowatymi. Charakteryzują się brakiem twardej skorupy i płaskim kształtem grzbietu. Stąd nazywa się je również żółwiami naleśnikowymi. 
Gatunek uważany był za wymarły do 2007 roku, kiedy znaleziono ich nowe siedlisko niedaleko Kratie. Organizacja Mekong Turtle Conservation Center zajmująca się ich ochroną powstała w 2011 roku. Angażując, za wynagrodzeniem, okoliczne rodziny rybackie, poszukuje gniazd małych żółwików i hoduje je w akwariach do osiągnięcia wieku 10 miesięcy. Jest to wiek, kiedy ryzyko bycia ofiarą drapieżników znacznie się zmniejsza. Wtedy żółwie wypuszczane są do ich środowiska naturalnego. Program jest prosty, ale skuteczny. W sezonie 2007/2008 znaleziono 3 gniazda. W sezonie 2012/2013 było ich już 83. Wypuszczono wtedy do Mekongu 1915 dziesięciomiesięcznych maluchów.
Jak małe są żółwiki Cantora trzymane w akwariach, widać na zdjęciu, które pani opiekunka pozwoliła mi zrobić. Aż trudno uwierzyć, że w wieku dojrzałym przeciętnie osiągają 120 cm długości (rekordowo nawet do 2 m) i 50 kg wagi.


Wielki żółw Cantora?

Centrum ochrony żółwi Cantora mieści się na terenie znanej pagody 108 Filarów, pięknej XVI-wiecznej świątyni całkowicie zniszczonej przez Czerwonych Khmerów i odbudowanej w 1997 roku. 


Pagoda 108 Filarów.

Wracając do Kratie, mieliśmy po prawej stronie zniżające się ku horyzontowi słońce. Wschodni brzeg Mekongu słynie z pięknych zachodów słońca. Przejeżdżaliśmy przez most nad jednym z małych dopływów Mekongu, kiedy nisko stojące słońce zagrało w naszych oczach pięknymi refleksami. Na olbrzymiej rzece ustawione były długie platformy, pod którymi przepływają bystrza tej rzeki. W płytkiej wodzie, w dużej odległości od nas, bawiła się grupka kilkunastu chłopców. Biegali, chlapali się, nurkowali i skakali w dal przy pomocy długich tyczek. Słychać było wyraźnie ich krzyki i śmiech. Woda dobrze niesie dźwięk. 


Zabawa w rzece.

Za nimi rozciągał się krajobraz wielu zielonych wysp porozrzucanych na całej szerokości Mekongu. Woda rozdzielająca wyspy mieniła się pomarańczowym kolorem refleksów słonecznych. Widok był tak urzekający, że starając się wygasić wszystkie inne myśli, przez kilkanaście minut cieszyłem oczy spektaklem złożonym z kolorowych obrazów wykreowanych przez naturę i niepotrzebującej wiele do szczęścia młodości.


Jedna tylko myśl przebijała się przez cudowne obrazy - jeśli mam pożegnać się z Mekongiem, to niech to będzie właśnie ta magiczna chwila. Zamknąłem powieki i na siatkówce oka wywołałem zdjęcie, które zostanie ze mną jako pamiątka ze spotkania z największą rzeką Indochin.


Tobie, Pamiętniku, ofiaruję uboższą wersję, elektroniczną, nieurastającą nawet do pięt tamtej prawdziwej fotografii.


12 komentarzy:

  1. Cudowna ta chwila... Choćby dla niej warto odbyć taką podróż!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostawiłem tam kawałek siebie :)

      Usuń
    2. Wrócisz taki niekompletny? Wybrakowany! ;) Gosiu, Ty to słyszysz/czytasz?!

      Usuń
    3. Ba! Słyszę i nawet cały dzień się zastanawiam jaki to "kawałek siebie" tam został... Hm...

      Usuń
    4. Jaki kawałek, nie wiem. Może wymacasz jakoś kiedy wrócę :)
      Podróż oskubuje człowieka. W każdym ważnym momencie zostawia się fragment siebie, ale też zabiera się stamtąd obrazy, doświadczenia i emocje.
      Mimo więc, że już spodnie mi z d... lecą, wierzę, że wrócę zbilansowany.
      Ty też w to wierz Gosianka Wrocławianka :)))
      Buźka

      Usuń
    5. Aha! To już wiadomo który kawałek siebie tam zostawiłeś. ;)

      Usuń
    6. Gosia, piękna puenta ;))

      Usuń
  2. Żółwie naleśnikowe - ta nazwa zdecydowanie mi odpowiada! :) I jaka cudowna sprawa z ich odnalezieniem po tym, jak uznano je za zaginione. To wspaniałe, że je poniekąd przywrócono światu, troszcząc się o nie. Znalazłam sobie w sieci zdjęcia dużych osobników - całkiem ładne, ale ten maluszek niewiele większy od paznokcia - uroczy. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrobiłam zaległości, miło było podróżować bez przerw. Bardzo mi się podobało, a najbardziej słonie.

    OdpowiedzUsuń
  4. obejrzałam sobie te żółwie w wersji dorosłej, dziwnie takie "plaskate" wyglądają! ale dzięki Tobie wiem już, że w ogóle istnieją, chociaż już istnieć nie miały

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś zostawiamy, coś zabieramy ze sobą... U mnie, jak dotąd, ten bilans zawsze był dodatni. Myślę, że u Ciebie również :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Materia przechodzi w energię. Einstein chyba się nie mylił :)
      Zawsze mniej ciała, a więcej ducha :)

      Usuń