niedziela, 10 stycznia 2016

Drugiego dnia w Bangkoku...

Drugiego dnia w Bangkoku słońce wciąż życzliwie współpracowało z chmurami. Pokazywało się jedynie na krótkie chwile, owiane bladą mgiełką. Bez obawy przed spieczeniem raka wyruszyliśmy więc w kierunku Pałacu Królewskiego i świątyni buddyjskiej Wat Pho...

Niestety wobec ogromu wrażeń tego dnia i braku czasu na ich spisanie opowiem tylko kilka słów o gastronomii ulicznej i transporcie publicznym dwu- i trójkołowym.

Niemal na każdym rogu każdej ulicy stoją wózki gastronomiczne serwujące wszystko, co da się w skromnych warunkach upichcić. Tym razem, niczym inspektor sanepidu, postanowiłem przyjrzeć się dokładniej tajnikom przyrządzania dań, czyli zajrzeć do kuchni... od kuchni.
W tym celu odwiedziliśmy większy lokal położony w pobliżu Wat Pho. Już nie wózek dwukołowy, ale jeszcze nie rasowa restauracja. Z daleka wygląda to tak:



Jest tablica z wyraźnym menu, również w języku angielskim.


Zamówiliśmy zupkę makaronową z kurczakiem i uzyskaliśmy prawa do przyglądania się pracy pani kucharki,


a także zręcznym ruchom jej, uzbrojonych w nóż, dłoni.


Mimo że jakość surowców pod względem estetycznym nie budziła specjalnego zaufania, to smaku potrawy mogą nam pozazdrościć nawet bywalcy lokali znakowanych Michelinem. Wchłanialiśmy zawartość miski przy użyciu pałeczek, siorbiąc głośno, mlaskając i ciamkając ku uciesze szefowej kuchni stojącej przy swoim stanowisku tuż za moimi plecami. Po wybraniu gęstych elementów zupy wychylaliśmy miseczki, siorbiąc jeszcze donośniej. Niech się kuchnia cieszy, jako że i my ukontentowani.
Po spożyciu i zaznaniu nieba w gębie przyszedł czas na dokończenie naszej sanepidowej misji. Poszliśmy więc rzucić obiektywem na zaplecze. Zlokalizowano je tuż za plecami szefowej, wprost na ulicy. Pracownicy zmywaka uwijali się jak w ukropie w tym ukropie.


Przy bliższej lustracji drugiej części zmywaka nasza komisja stwierdziła, że całość działalności odbywa się w warunkach jak najbardziej sterylnych, cokolwiek to znaczy w tym klimacie.


Wszyscy członkowie komisji po przejściu tych, nie ukrywajmy, silnych wrażeń z uwagą i trwogą wsłuchiwali się w pracę własnych jelit. Jednakże do momentu pisania tych słów, czyli dobę później, żyjemy i cieszymy się nieustającym apetytem. Sprawdza się stara tropikalna metoda korzystania z ulicznej gastronomii - najpierw zjedz, a potem pytaj.
Po krzepiącym obiedzie czas na deser. Na pierwszy ogień (a raczej jego ugaszenie) idą lody kokosowe podane w skorupie kokosa z dodatkiem skrawków świeżego owocu. Mniam!



Wierni kokosom, popijamy wodnistej barwy, słodki sok. Pani kokosowa wydziobała kilkoma sprawnymi cięciami maczety czubek jego skorupy i podała nam z zanurzoną w nim rurką. Kokosy wcześniej spoczywały w lodzie, więc, sami rozumiecie - Antarktyda i Arktyka w tropikalnych gębach.

Obok - fantazyjnie przygotowane do zagryzania granaty oraz rubinowy, choć granatowy, sok.



Błąkając się po mieście, mijamy wiele sklepików sprzedających różnorodność przekąsek. Tu tylko przykład - chipsy o smaku rybnym.


W Chinatown stragany z jedzeniem śmiało wkraczają na zatłoczone samochodami ulice.


Serwują tu między innymi słynne tajskie sataye.


Bogate bufety, od których uginają się przenośne stoły.


Na ratunek wszystkim pragnącym czystości śpieszą przewoźne sklepiki z chemią gospodarczą i miotłami.


Aby przemieszczać się po rozrzuconych po mieście ciekawych miejscach, korzystamy oczywiście z tuk-tuków. Czasem grupują się one na ulicznych parkingach


albo łapie się je na wyciągniętą rękę, po czym negocjuje cenę.


Te trójkołowce są tak małe, że próba wciśnięcia mojej osoby do kabiny kierowcy kończy się klaustrofobiczną traumą.


Tu, na dalekim wysięgu, próbowałem ująć kolejkę mikrych taksówek. Nie przewidziałem, że wąskim pasem wolnej jezdni zbliża się od tyłu kolumna skuterów. Otrąbili mnie i szybko musiałem schować się w kabinie. Dobra lekcja przed rozpoczęciem podróży na rowerach.


Funkcjonują tu również taksówki jednośladowe. Są to zwykłe skuterki zarejestrowane oficjalnie jako taryfy. Kierowcy poubierani są w pomarańczowe kamizelki z numerami na plecach i piersiach. Zabierają tylko jednego pasażera. Pasażerki w spódniczkach, co widać na zdjęciu, siadać muszą po damsku i w tej pozycji wożone są slalomem pomiędzy samochodami. Ostra jazda z dużą dozą zaufania do prowadzącego!


Nie wypróbowaliśmy jeszcze tej formy transportu. Za to dwukrotnie skorzystaliśmy z tramwaju wodnego przewożącego dziennie całe masy mieszkańców Bangkoku i turystów. Przed zachodem słońca udało mi się z jednej z łodzi uchwycić kontur jednej z pięknych buddyjskich świątyń.


Tyle się działo tego dnia... Szkoda, że nie wszystko zdążę opisać. Dzisiaj jesteśmy już w Pattaya, ok. 160 km na południe od Bangkoku i znowu mieliśmy dzień pełen wrażeń. Wybacz, pamiętniku!
Dobranoc.

8 komentarzy:

  1. Dzięki za relację, Robercie. Super! I życzę dalszej ciekawej podróży.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tych lodów kokosowych z chęcią bym spróbowała. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To ostatnie zdjęcie jest zachwycające!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uszyj sobie garnitur z cudownego, prawdziwego tajlandzkiego jedwabiu /prawie na poczekaniu/ u Hindusa na zachodniej promenadzie, warto przynajmniej obejrzec te bele jedwabiu a i ksiega klientow jest pelna znanych nazwisk i zdjec tychze z personelem.
    Mowia chyba wszystkimi jezykami swiata, nawet po polsku i bezblednie Ci wylicza,
    ktora z polskich celebrytow u nich co szyla. To tylko taka ciekawostka z Pattaya.
    Aga z Czech

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ago, dwa takie salony odwiedziliśmy w Bangkoku jeżdżąc tuk-tukami. Kierowcy mają układ z tymi salonami i proszą, żeby je odwiedzić. W zamian ponoć dostają jakieś kupony. Nasi kierowcy mieli raczej kwaśne miny, kiedy dowiadywali się, że tylko oglądaliśmy, a niczego nie kupiliśmy.
      Pattayę opisuję właśnie teraz. Byliśmy tam wczoraj. Kojarzy mi się ona raczej z innym biznesem.

      Usuń
  5. Wszystko mi się podoba, a apetyt rośnie w miarę czytania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Można czytać i czytać. Patrzeć i podziwiać, i być z Wami na krańcu Świata. Tylko ta temperatura... Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  7. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia, żeby doznać czegoś w rodzaju zawrotu głowy :))) Nie dziw, że nie możesz wszystkiego opisać za jednym razem. Nie da się!

    OdpowiedzUsuń