Koła
taktują hipnotycznie. Towarzyszy temu jednostajny, delikatny szum toczenia
między dwiema wypolerowanymi powierzchniami nagiej stali. Dźwięki nakładają się,
tworząc transową muzykę.
Rytm.
Serce.
Szum.
Krew.
Serce
i krew.
Nie
sposób jej się oprzeć. Balansuje się więc na granicy snu i marzenia. Sen, równie
krótki, jak częsty, formuje efemeryczne fantazmaty, przepływające leniwie przez
ciało i rozpływające się po chwili gdzieś na jego peryferiach. Wtedy władzę, na
równie krótkie chwile, biorą marzenia. Wiodą do odległej, egzotycznej stacji
kolejowej, na której wysiądę, aby w oszołomieniu chłonąć jaskrawe kolory
wydobywane przez ostre równikowe słońce; aby z wysiłkiem wcisnąć się w gęste od
wilgoci i rozedrgane od skwaru powietrze; aby w niemym podziwie cieszyć oczy
cudami tamtejszej flory: bananowcami, palmami kokosowymi, figowcami,
nerkowcami, oraz fauny: papugami, słoniami, tygrysami; aby usłyszeć gwar
ludnych placów, gdzie miejscowi wysyłają w eter niezrozumiałe dla mnie sylaby,
które łączą się ponad nimi jak pod niewidzialną kopułą lokalnej świątyni,
wpadając w moje uszy jazgotem zmieszanym z klaksonami, trąbkami, gwizdkami i
warkotem silników.
Zmysły
eksplodują.
Cudowny
spektakl. Choć już po chwili to wszystko bezdźwięczne, obrazy niejasne,
zapachy nieokreślone. Scena rozpływa się.
Gdzie
jest ta stacja? Dokąd mnie wiedziesz? Co chcesz mi pokazać? Czego doświadczę?
Czy będziesz tam? Czy cię odnajdę?
Tylko
szum.
Tylko
rytm.
Krew
i serce.
Przy
lekkim szarpnięciu uderzam skronią w plastikową obudowę okna. Cuci mnie to
gwałtownie. Wagon wpada w malaryczne dreszcze. Trzęsie mną.
Rozglądam
się wokół. Drgawki ustają.
Szum
powraca, ale w miejsce rytmu pojawia się zdziwienie.
Nie
jadę pociągiem.
Koła
nie wybijają rytmu. Nie ma kół.
Lecę
samolotem. Tylko szum.
To
turbulencje.
Obok
mnie siedzi Krzysiek. Śpi, zagubiony w swoich marzeniach. Ja już się
odnalazłem - w rzeczywistej przestrzeni.
Sprawdzam
w torbie pod nogami.
Wyciągam
ich po kolei.
Są
wszyscy. Przyglądam się im z wdzięcznością.
Jizō
w swoim zabawnym karminowym bereciku, ze śliniakiem i mikroskopijnym
dzwoneczkiem. Bosatsu patronujący kobietom w ciąży, dzieciom nienarodzonym i
noworodkom sam wygląda jak dziecię, któremu przydałaby się matczyna dłoń.
Jednakże dzielnie daje radę już niemal od dwóch lat. Jesteśmy razem, bo jego
wszechstronna natura obejmuje również zdolność do roztaczania opieki nad
podróżnymi i pielgrzymami. Ten mały skubaniec, kiedy zmęczy się trudami misji,
lubi dać drapaka, dlatego Japończycy często podwiązują go sznurkami do miejsca,
w którym ma czynić swoje powinności. Za to mu płacą. Mój kompan ciągle się
uśmiecha, co daje mi nadzieję, że nie ciąży mu współpraca ze mną. Ja w zamian
obdarzam go zaufaniem, nie krępując mu kończyn nitkami, a ponadto raczę go
dosyć długimi urlopami.
W
dłoniach trzyma klejnot spełniający życzenia. Ile jednak może zdziałać taki
mikroskopijny kamyczek? Może ma jedynie wpływać na moją wiarę i wraz z nią
przenosić przysłowiowe góry? Czynić cuda? Patrzę na kukiełkę i uśmiecham się do
niej. Mamy więź i wiarę. Resztę się załatwi.
Jest
też Kaeru, mała żabka, której misję wyznacza jej imię. Kaeru w języku
japońskim znaczy wracać (do domu). Słowo żaba brzmi tak samo - kaeru. O ile
więc Jizō odpowiedzialny jest za uroki podróży, mały płaz ma kierować moimi
ścieżkami tak, aby na koniec zawiodły mnie do Wrocławia. Jest busolą, której
igła uważa mój dom za swój północny biegun.
Poprzedniczka
Kaeru, rodem z półwyspu Ise, dobrze wypełniała swoją rolę, chociaż sama, przy
okazji kolejnej podróży, zgubiła drogę, wypadając z siatki bocznej plecaka
gdzieś na koreańskich ścieżkach. Ja wróciłem, ona błąka się nie wiem gdzie.
Może znalazła już nowego podopiecznego? Oby.
Jizō
i Kaeru. Powodzenie podróży i szczęście powrotu. Yin i yang każdej wyprawy.
Przeciwieństwa, które składają się w brzemienną całość. Z nich rodzi się głód
na całe bogactwo wiedzy, miejsc, zdarzeń, spotkań, którymi szczepimy się na
szlaku i które zwracają nas bogatszymi - tylko po to, abyśmy po raz kolejny,
bez końca, zadawali sobie wciąż te same pytania, które niezmiennie płyną w
zamglony, położony poza horyzontem obszar skrywający być może odpowiedzi. To obecność
horyzontu wprawia w nieustanny ruch wahadło podróży i powrotu. Każda podróż
uruchamia potencjał powrotu. Każdy powrót uruchamia potencjał podróży. Szlaki
zapętlają się. Układając się w różnych kierunkach, wszystkie
przecinają się w jednym
punkcie. Punkcie odniesienia.
Jizō
i Kaeru. Czy wypada na dwie małe główki składać tak wielką odpowiedzialność? Mam
wyrzuty sumienia. Biorę więc jeszcze moce dodatkowe, moce uniwersalne. Drzemią
w dwóch bransoletkach, które zakładam w podróży. Obie pochodzą z buddyjskich
świątyń - w Japonii i Korei. One dopełniają zespół do współpracy i do walki z
fatum. Szczęściu warto pomagać. Jeśli więc tam, dokąd jadę, znajdę nowe amulety,
z pewnością powędrują ze mną dalej. Może do mojej ekumenicznej rodzinki dodam
szczyptę szamanizmu? Talizmany?
Jest
w mojej kompanii jeszcze małe szkiełko, kamyk zielony, wypolerowane przez
Bałtyk w kształt małego serca i wyrzucone przez fale prosto pod nogi mojej
Muzy, która włócząc się z wolna po plaży, zdaje się zawsze nie zauważać morza,
za to doskonale widzi bogactwo wszelkiego drobiazgu mieniącego się w żółciach
piasku. Tak też i małe szkiełko, ten kamyk zielony, znalazło się w jej dłoniach
i po chwili namysłu powędrowało z namaszczeniem do moich rąk jako dar serca
dla serca. Bo ile razy można mówić – kocham cię?
Zielone,
nieregularne małe serducho przypomina mi, po co się wraca. Do kogo.
Chowam
małą trzódkę do ich siedziby w torbie rowerowej. Patrzę przez okno. Ziemia
przypomina mapę gry planszowej. Z tej wysokości traci swój trzeci wymiar.
Zacierają się szczegóły. Kolory zawierają kompromis, zmierzając ku szarościom.
Można spokojnie wyobrazić sobie, że nie ma tam ludzi – tych mikroskopijnych
pyłków rozsiewanych po całej planecie, przemieszczanych z każdym najmniejszym powiewem.
Unicestwianych i transformowanych w jeszcze drobniejszy pyłek przez cudownie
nieodgadnione zjawisko zwane życiem. Są tam jeszcze i wciąż szczerzą zęby na
siebie? Wciąż uważają się za panów tego świata, jednocześnie odwołując się do
swoich bogów nakazujących im kochać się i zabijać? Halo!!! Jest tam kto?!? W
ogóle was stąd nie widać!!! Pyłki!!!
szczęśliwej podróży i szczęśliwego powrotu :-)
OdpowiedzUsuńNiespodzianka!!
OdpowiedzUsuńNiech wszystkie Bogi strzegą Twojej drogi i sprowadzą szczęśliwie do domu.
Nam podaruj swoje barwne opisy.
Z życzeniem już więcej niezagubienia, ani Kaeru, ani tym bardziej siebie - szczęśliwej podróży dla Was obu, dzielne chłopaki, oraz dla maleńkich, acz silnych Twoją mocą, Przyległości. :)
OdpowiedzUsuńZnów Cię w daleki świat pognało ! Najważniejsze, że jest z Tobą zielone kamykowe serducho ! Oglądaj, zwiedzaj, pisz nam (jak najwięcej !) Dobrej, pięknej podróży ! I pozdrowienia Krzyśkowi :)
OdpowiedzUsuńtym razem dokąd?? gdzie by nie było - szczęśliwej podróży i powrotu szczęśliwego :)
OdpowiedzUsuńFantastycznych wrażeń, którymi się z nami podzielisz :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia :)
OdpowiedzUsuńJak fajnie znów czytać! Coś mnie tknęło, żeby tu zajrzeć i bingo! Jest nowy post :) To teraz czekam na następne :)
OdpowiedzUsuńDobrej podróży i szczęśliwego powrotu do domu :)
A! I podoba mi się nowa szata graficzna.
UsuńŻyczę zaspokojenia głodu choć na chwilę, wszak tego głodu łatwo nasycić się nie da i niech znakomicie smakuje :))
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńZapewne ciężko będzie gonić pisaniem rozwoj wypadków w drodze, ale postaram się opisać jak najwięcej!
Teraz u nas 3:50 nad ranem, ale organizm jeszcze nieprzestawiony i nieskory do spania. Potrzeba jeszcze kilku nocy...
Pięknie napisane - dobry początek podróży.
OdpowiedzUsuń