niedziela, 24 stycznia 2016

Irawadi

Zaległem na wąskiej drewnianej ławce w półleżącej pozycji, oparty o metalowy słupek. Mimo zbliżającego się południa temperatura jest komfortowa. Nade mną brezentowy daszek. Ponadto dzisiaj wieje. To nieczęsty do tej pory luksus w Kambodży. Jest mi dobrze do tego stopnia, że oczy same się zamykają. Jeszcze przez kilka minut nie muszę wstawać. Nie muszę iść ani jechać donikąd. Jestem ZEN. Mam flow.

Jej skóra jest na wyciągnięcie ręki. Jest łagodnie pomarszczona. Odbija refleksy stojącego w zenicie słońca, dynamicznie zmieniając ich kompozycje. Spektakl światła i głębokich barw. Cienia nie ma. Dominują odcienie wyblakłej ciemnej zieleni, wzbogacone o błękity czystego dzisiaj nieba.

Obraz komponuje się odprężająco z miękkimi dźwiękami o dosyć wysokim tonie. Jest ich wiele i dobiegają dosłownie z każdej strony. Są jednak delikatne. Zmysł słuchu może spokojnie współgrać z innymi zmysłami.

Odczuwam lekkie kołysanie. Ktoś życzliwy wprawia moje ciało w rytmiczny ruch. Lewo... prawo... lewo... prawo... lekki skręt i odczucie bocznego ciążenia... troszkę do góry... i z powrotem w poziomie...

Powieki znowu stają się ciężkie. Zamykam oczy.

Czas na dotyk.

Wyciągam rękę w jej stronę.

Pierwsze uczucie dotyku to brak oporu. Bez trudu mogę wniknąć w jej głąb. Przyjmuje życzliwie moje palce, przenikając lekko pomiędzy nimi. Z jednej strony piętrzy się nieznacznie, z drugiej opada, tworząc mikroskopijne zagłębienia. Odbieram to jako zaproszenie do pieszczot.

Drugie odczucie to ciepło. Może to kwestia nastawienia, bo doświadczenie mówi, że powinna być chłodniejsza. Jest to więc ciepło orzeźwiające. Można się w nim zanurzyć na długi czas, nie zaznając ani zimna, ani gorąca. Idealnie gościnne ciepło.

Czuję wilgoć. Jest błoga dla mojej dłoni. Pierwszą część dnia spędziłem na motorze. Pot i kurz zdążyły utworzyć minimalną szorstką skorupę. Czuję jak w jednej chwili pozbywam się tego przykrego pancerzyka. Ulga i poczucie świeżości. Choć na tym małym fragmencie ciała.

Puszczam rękę swobodnie, grzbietem w dół. Pęd nadany przez łódź, na której siedzę, powoduje, że dłoń surfuje po powierzchni, podrzucana delikatnie.

Patrzę w górę jej biegu. Sięga niemal horyzontu. Daleka, zamglona linia drzew przypomina, że to nie morze. Wokół nas porozrzucane dziesiątki małych skalistych i piaszczystych wysepek. Miniaturka Matsushimy, którą odwiedziliśmy półtora roku temu. Niewiele na niej łodzi. Niemal sama natura.
Mała Matsushima.
To Mekong. 

Gondole Mekongu.

Największa rzeka Indochin. Toczy swoje wody na długości 4.500 km, przekraczając granice Chin, Laosu, Kambodży i Wietnamu.

 Wypłynęliśmy na nią godzinę temu, z małej wioski Kampi, w łodzi przypominającej nieco wenecką gondolę. Szukaliśmy kontaktu z żyjącymi tu delfinami słodkowodnymi Irawadi. Nie spodziewałem się wiele po tym polowaniu. Delfinów nie ma zbyt wiele. W 2011 roku naliczono ich raptem ok. 80 osobników. Są gatunkiem zagrożonym i nie spotkałem w żadnych czytanych materiałach inicjatywy mającej na celu podtrzymanie ich egzystencji w rzece. Jak w tym potężnym akwenie odnaleźć wzrokiem ssaka, który wynurza się ledwie na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza? Jaka to szansa? Zapewne obwiozą nas w kółko i potem obejrzymy ich zdjęcia w jakimś punkcie informacyjnym... 

Jak bardzo, na nasze szczęście, się myliłem! Przez całą godzinę, pływając w górę i w dół Mekongu, klucząc pomiędzy wysepkami, oglądaliśmy nieprzerwany spektakl tańca tych wdzięcznych istot. Nasz sternik, co jakiś czas wyłączając motor, wiosłował niczym gondolier jednym wiosłem, zachowując całkowitą ciszę w otoczeniu. Kiedy je dostrzegł, krótkim gardłowym krzykiem budził naszą czujność, wskazując kierunek pląsania delfinów. Głowy nasze, na wzór głów kibiców tenisowych siedzących w pierwszym rzędzie tuż przy siatce, kręciły się raz w lewo, raz w prawo, ciesząc się widokiem błyszczących, sprężystych ciał delfinów, pływających w niewielkich stadkach, po sześć osobników. Ponoć nie boją się ludzi i znane są przypadki interakcji z rybakami i łodziami turystycznymi. 
Kiedy motor cichnie, sterujemy wiosłem.
Pierwszy kontakt.
Wypatrujemy dalej.
Wypatrujemy nadal.
Po czterech dniach jazdy motorem moja czapka jest w strasznym stanie.
Pranie rzeczne niewiele pomogło.

Nasyciliśmy się zatem widokiem naszych inteligentnych kuzynów. Do pełna. Kiedy obserwuję te wspaniałe zwierzęta, mam wrażenie, że są szczęśliwe, wykonując swój podwodny taniec. Są wolne. Wolne na szczęście również od świadomości, że są zagrożone. 

Kolejne spotkania.
Jak blisko!

Tą ręką się pieściło.

Gondole po pracy.

Pożegnaliśmy się z Irawadi i powoli dopływamy do brzegu rzeki. Dziękuję jej za tę krótką emocjonującą gościnę, zwieńczoną kilkoma minutami kontemplacji.

8 komentarzy:

  1. 4 dni jazdy motorem? o czymś jeszcze nie wiemy chyba? czy przegapiłam?
    a z Ciebie to poeta prozą, pięknie odczucia i emocje przekazujesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Nie przegapiłaś :) Straciłem chronologię. O motorach i Mondul Kiri jeszcze będzie...

      Usuń
  2. Pięknie się czyta i ogląda :)
    Jakby się tam było :)


    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy w Twoje reporterskie opisy "wtrąca się" literatura piękna, robi się smacznie, naprawdę, bo kiedy czytam podobne teksty włączają mi się niemal wszystkie zmysły, a głównie smak właśnie; odbieram je jak rozpływającą się na języku doskonałą czekoladę, gorzką, bo taką najbardziej lubię. Taka gładkość, słodycz przełamana aksamitną goryczą, po prostu pełnia przyjemności.
    Jak zwykle po weekendzie nadrabiam zaległości i komentuję hurtem:) Z twoich postów wyłania się raczej smutny obraz biednego kraju, w którym ludzie muszą jakoś sobie radzić. Bieda przysłania większość egzotyki. S 21 - przerażające jest to, co jeden człowiek może zrobić drugiemu. Czasem (to tak ogólnie) tylko dlatego, że może.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki Ci za relaks i chwilę oddechu po tym wstrząsającym historycznym poście! Czekamy na dalsze relacje z przygód, które przyniosą Wam kolejne dni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Delfiny są niesamowite. Mogłabym patrzeć i patrzeć bez końca.
    Czekam na ciąg dalszy, ten o motorach :-)

    OdpowiedzUsuń