środa, 13 stycznia 2016

Dzień 5. Okolice Rayong

Spało się twardo na drewnianych katafalkach. W podwójnym sensie. O 6. pobudka, bo później gorąc zbyt duży. Egipskie ciemności o tej porze. Czekamy pół godziny. Słońce robi "hop" i już zaczyna przypalać. Jemy skromne śniadanie w bufecie przy naszych bungalowach. 


Do zamontowanych na ten wyjazd dodatkowych kieszeni z tyłu sakw bardzo poręcznie mogę pakować napoje i artykuły spożywcze. Dziękuję, Edziu!


W drogę! Przejeżdżając przez Rayong, podziwiamy pomysłowość Tajów w zakresie wykorzystania jednośladów
Transport rodzinny na skuterze oraz taksówka jednośladowa
i wielośladów.
Sklepik warzywno-nabiałowy
Mała gastronomia
Wkrótce dojeżdżamy na wybrzeże, z którym będziemy w kontakcie przez całą pozostałą dzisiaj trasę. Są tu uroczo zagospodarowane plaże, ustronne w porównaniu do Pattayi.


Niebawem trafiamy na ciąg stoisk z owocami morza. Na ostrym słońcu suszy się połów z dzisiejszej nocy.






W jednym z kiosków prosimy o rekomendację na przekąskę z suszek. Urocza pani sprzedawczyni pakuje nam do dwóch woreczków dwa rodzaje pociętych w drobne paski kalmarów i kałamarnic.

Zaglądamy do portu rybackiego.


Wszystkie kutry mają jaskrawe kolory i ciekawą piętrową zabudowę. Rybackie galeony.


Słońce przekracza zenit i robi się niemiłosierny skwar. Wczorajszy deszczu! Gdzieś jest?!
Stajemy na popas w plażowej knajpce. Wskakujemy pod gęsto upchane parasole. Tu nasza gwiazda nas nie dojrzy.


Morza stąd prawie nie widać, ale cień najważniejszy.


Tego samego zdania jest młody psiak, który jak wszystkie tajskie psy wałęsa się bez celu. Ten upodobał sobie nasze towarzystwo, przyjaźnie merdając ogonkiem. Ułożył się tuż obok i towarzyszył nam do końca postoju.


Kuchnia przygotowała smażony ryż z jajkiem i warzywami. Pycha!


Krzychu, chyba nie wątpisz, że pycha, jak mówię, że pycha?!


Po dwóch godzinach postoju przemieszczamy się wzdłuż brzegu. Handel na kółkach obecny jest wszędzie.


Plaże wzbudzają zachwyt naszego peletonu.


Na horyzoncie pojawiają się wyspy, które wieczorem rozbłysną światłami niezliczonych kurortów.


Około 18. robi się już ciemno, więc wcześniej znajdujemy jakiś hotelik. Nosi nazwę The Sea i został otwarty dwa tygodnie temu. Wszystko w nim jeszcze pachnie budową. Obsługa wygląda na rodzinę, i to rodzinę zadowoloną z jedynych dzisiaj, a być może w ogóle pierwszych klientów.
Kiedy zmierzcha, wędrujemy na plażę, bo pora to doskonała na kąpiel. Woda ciepła. Nie wie, co to schładzanie ciała. Widać nie spotyka się z Bałtykiem. 
Prażący potwór schował się właśnie za horyzontem. To pora, kiedy grający na plaży chłopcy zamieniają się we własne kontury kontrastujące z czerwieniejącym zachodnim niebem.


Czas na moje zanurzenie, podczas którego trafiam na cholernie parzącą meduzę wyposażoną w jakiś rodzaj szczypców i rogi. Rzucam się w bok jak, nomen omen, oparzony i, nomen omen, szczypnięty i bodnięty. Meduza krąży wokół mnie z wyraźnym nastawieniem na kolejny atak! Kiedy w końcu, wciąż o własnych siłach, wychodzę z wody, wstyd mi przyznać się przed Krzyśkiem, że walczyłem z drapieżnym workiem foliowym. Na szczęście on mówi, że miał takie samo spotkanie. Cholerny, złośliwy worek!


Dosyć szybko robi się ciemno. Próbuję złapać w kadr wąski sierp księżyca w nowiu, ale bez statywu jest to niemal niewykonalne.



Idziemy na kolację do jednego z barów. Kiedy jemy zupkę tajską i pysznego naleśnika z bananami, czujemy, że ktoś się na nas gapi z góry. Wokół kinkietów rozświetlających teren baru żeruje cała kolonia małych jaszczurek wyglądających jak małe gumowe zabawki. Czarne oczka jak główki od szpilek zdają się mówić: co oni za świństwa jedzą, kiedy wokół tyle pysznych owadów?! 


Smacznego!

5 komentarzy:

  1. Coś czuję, że gdyby zamiast Krzycha była z Tobą Gosia, los pieska byłby przesądzony. Zaraz by się dosztukowało kolejne zmyślne, tym razem psonośne, sakwy, i już. :)

    PS. Idziecie jak burza... słoneczna. ;)
    Kciukasy za większą powściągliwość złośliwych worków!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie jaszczreczki sa we wszystkich bardziej tropikalnych krajach.
    Robercie, wiem ze masz fejsbuka to moze uda Ci sie obejrzec to: https://www.facebook.com/greanubon/videos/1675804652677760/
    Padlam jak zobaczylam, a to chyba z tamtych stron. To odnosnie roznego zastosowania pojazdow dwukolowych :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, też pomyślałam o Gosi na widok pieska.
    Danie wygląda smakowicie, chyba zjem obiad.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie jakieś "pyszne owady" można by znaleźć i w menu, choć upierać się nie będę, bo się nie bardzo znam na tajskiej kuchni :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Całe szczęście, że meduza nie przystąpiła do ponownego ataku!

    OdpowiedzUsuń