sobota, 20 lutego 2016

Wat Pho

Dawno, dawno temu... bo już drugiego dnia pobytu w Bangkoku, na początku stycznia, odwiedziliśmy wyjątkową i ważną dla tajskiej kultury świątynię - Wat Pho (pisaną też jako Wat Po), położoną w sercu stolicy. Jej wyjątkowość ma dwa wymiary: architektoniczny i naukowy.
Pod pierwszym względem świątynia i klasztor imponują rozmachem i formą. Tomasz Kryszczyński we wspomnianej wcześniej przeze mnie świetnej książce o tajskim buddyzmie - "Wgląd" podaje kilka danych liczbowych. Klasztor zajmuje 80.000 m kw. (8 ha). Na jego terenie znajduje się ponad 90 chedi (stupy lub pagody w kształcie dzwonu o ostrym stożkowym zwieńczeniu, zawierające prochy dostojników lub relikwie) i 4 wihany (pawilony zgromadzeń, ceremonii i spotkań). Stupy wykończone są misterną mozaiką z drobnej kolorowej ceramiki. Są wśród nich monumentalne pagody poświęcone czterem pierwszym królom z dynastii Chakri (panującej do dziś). 







Jednym z symboli świątyni jest posąg odpoczywającego Buddy mierzący 46 m długości i 15 m wysokości, zabudowany niestety przyciasnym, jak na jego rozmiary, pawilonem. Ciężko w nim znaleźć dobrą perspektywę do podziwiania całości figury.


Ciekawostką świątyni jest duża liczba kamiennych figur ludzkich, zwierzęcych i baśniowych porozrzucanych w uroczych kompozycjach z zielenią po całym terenie. Aż trudno uwierzyć, że te misternie wykonane w Chinach rzeźby były jedynie balastem dla pustych statków tajskich wracających z wybrzeży chińskich po sprzedaży towarów. Duża waga i odporność na agresywną morską wodę czyniły z nich dogodne obciążenie układane na najniższym pokładzie, aby statki mogły uzyskać stabilne zanurzenie.




Pod drugim względem Wat Pho jest skarbnicą wiedzy w kategoriach historii, religii, obyczajów i tradycji, literatury i języka, medycyny i przysłów. Olbrzymia wiedza uwieczniona jest w kamiennych inskrypcjach zdobiących ściany świątyni. Świątynię ufundował pierwszy z królów Chakri - Rama I - niedługo po przeniesieniu stolicy z upadłej Ayutthai do Bangkoku w XVIII w. Jednakże to z inicjatywy Ramy III w XIX w. uczeni z różnych dyscyplin podjęli trud zebrania tradycyjnej wiedzy i zapisania jej w naściennych tekstach. W 2011 roku inskrypcje wpisano na listę Memory of the World pod patronatem UNESCO. Tajowie nazywają Wat Pho pierwszym krajowym uniwersytetem.
Część tablic zawiera zebraną przez uczonych wiedzę dotyczącą tradycyjnego masażu tajskiego. Są tu diagramy obrazujące układy punktów i linii na ludzkim ciele, a także opisy terapii masażem dla różnych przypadków zdrowotnych.


Wat Pho jest więc również świątynią masażu tajskiego. Na jej terenie działała od 1955 roku najbardziej prestiżowa szkoła masażu, przeniesiona w latach późniejszych w bliskie sąsiedztwo świątyni - Wat Po Thai Taditional Medical and Massage School.
W tym miejscu zaczyna się ostatni wątek mojej podróży.
Jestem od wczorajszego wieczoru ponownie w Bangkoku (to już trzeci raz). Znalazłem przytulny hotelik położony tuż przy świątynnym murze. Szkoła masażu tajskiego znajduje się zaledwie 100 metrów od moich drzwi.
Dzisiaj rano rozpocząłem w niej kurs klasycznego masażu tajskiego.
Od wielu lat lubię przyjmować różne formy masażu. Wśród nich masaż tajski, który jest na dobrym poziomie dostępny we Wrocławiu, jest jedną z dwóch najbardziej ulubionych. Wiedziony opisem szkoły, zamieszczonym w wymienionej wyżej książce Tomka Kryszczyńskiego, zapragnąłem poznać, jak to jest, kiedy daje się ten magiczny dotyk drugiej osobie. Doświadczam tego od dzisiaj pod okiem instruktorki z 20-letnim stażem.
Klasyczny masaż tajski odbywa się na szerokiej macie rozłożonej na podłodze. Na macie spoczywa osoba masowana, a masujący krąży, najczęściej na kolanach, wokół niej. Osoba masowana ubrana jest w koszulę i spodnie z cienkiej bawełny, bo techniki dotyku przewidują niemal wyłącznie ucisk i naciąganie. Nie ma tu olejków i gładzących ruchów dłoni.
W małej, czteroosobowej grupce studentów przerobiliśmy na 32 techniki, które wykonuje się na osobie leżącej na plecach. To pierwszy z pięciu działów tej szkoły. Kurs trwa tylko pięć dni, więc program jest napięty. Do zapamiętania są pozycje ciała (zarówno masującego, jak i masowanego), sekwencje ruchów poszczególnych technik, układ dłoni, kolan, stóp, a także sposób nacisku i naciągnięć. To dużo. Jest przy tym niezły stres, ale też dużo śmiechu. Nie chodzi bynajmniej o łaskotki, tylko o nieporadność studentów. W piątym dniu odbędzie się egzamin praktyczny i jeśli go zdam, zostanie mi jeszcze do zaliczenia jakieś pięć do dziesięciu lat praktyki. Potem będę miał kolejny fach w rękach.
Na razie jednak, jak każdy student, zakuwam.
Najpierw stopa i trzy linie punktów, które uciskam kciukami skierowanymi ku sobie. Przy pierwszej linii pracuję na kolanach z podniesionym zadkiem, wykorzystuję grawitację i uciskam pionowo. Przy drugiej linii przysiadam na swoich piętach i ucisk zmienia się w skośny. Pamiętam, że tę linię trzeba zacząć od średniego palca i po dotarciu do pięty, wrócić do palca. Każdy ucisk to 3 sekundy lub jeden cykl oddechowy. Przy trzeciej linii...

9 komentarzy:

  1. No wiesz, przerywać opis w tak porywającym momencie! Tak się nie godzi...

    A poza tym zainspirowałeś mnie - te ceramiczne elementy wykończenia świątyni. Hm, mam plan na kolejne zajęcia ceramiczne, a nawet na całe kolejne lata. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle pożytku z jednego opisu. Można sobie wyobrazić taki masaż, a rzeźby bardzo malownicze.
    Jolka zainspirowana będzie propagować prawdziwą sztukę do upiększania ogrodów.

    OdpowiedzUsuń
  3. ależ ty wspaniale piszesz!! masz takie lekkie pióro!! :))) książkę byś napisał !:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Aż dech zapiera! Trudno byłoby coś tak pięknego namalować,a co dopiero zbudować.CUDA!
    Absolutna fascynacja. Dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. W krotkich spodniach wpuszczali? Jak ja bylam to trzeba bylo w wypozyczalni, obok kas wypozyczyc dluga do ziemi "spodnice" by zakryc nogi /mezszczni tez!!/ no i buty musialy miec zakryte palce. Przy wejsciu wszystko kontrolowala jakas "policja obyczajowa" i byli nie kompromisni, jak cos bylo nie tak to nie wpuscili.
    Aga z Czech

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ubiór, który zakrywa ramiona (t-shirt na przykład) i kolana (a więc nie miniówki i szorty) jest wystarczajacym wyrazem szacunku dla miejsc sakralnych w Tajlandii.
      Co do obuwia, to jakaś pomyłka chyba. Wszyscy mnisi na przykład chodzą w tzw. japonkach, a przy wejściu do wszystkich budynków obuwie się wręcz ściąga i zostawia przy wejściu.
      To jakaś lipna policja była! Może ORMO? :)))

      Usuń