środa, 20 maja 2015

Seul - 3 maja

Długo się spało i długo się pisało tego ranka.  Wyjechaliśmy dopiero o 14., po śniadaniu zjedzonym w domu. Jest to jedna z zalet wycieczki trwającej okrągły miesiąc: niecodziennie trzeba gnać, żeby nasycić organizm zwiedzaniem. Co kilka dni pozwalamy sobie na chwilkę przerwy. Potem za to gnamy w zdwojonym tempie! My jeszcze wytrzymujemy - podeszwy butów już nie bardzo.

Żeby sobie trochę ulżyć, nauczyliśmy się korzystać z lokalnych autobusów w celu podwózki do metra. Zamiast więc pedałować per pedes 1,5 km pod górkę, pojechaliśmy autobusem 421 do stacji Itaewon, gdzie miła i znana nam już pani w informacji turystycznej zrobiła telefoniczną rezerwację na spektakl Miso w teatrze Jeongdong. To na wieczór, więc mamy trochę wolnego czasu.

Przemieściliśmy się do stacji Chungmuro na zwiedzanie Namsangol Hanok Village położonej przy wejściu do parku u podnóża góry Namsan w centrum Seulu.

Po wyjściu z metra obraliśmy jednak zły kurs i trafiliśmy przypadkowo do Korea House, instytucji pielęgnującej i promującej tradycję koreańskią przez organizację wystawnych królewskich posiłków według oryginalnych historycznych przepisów, a także bankietów, spektakli śpiewu, tańca i muzyki, prowadzenie warsztatów kulinarnych, artystycznych i rzemieślniczych, i innych imprez. Wszystko to w Korea House odbywa się w eleganckim otoczeniu tradycyjnej architektury i wystroju wnętrz.

Miałem ten obiekt na przygotowanej wcześniej liście turystycznych celów, ale nie spodziewałem się, że dzisiaj tu trafimy. A trafiliśmy w dziesiątkę. Jedną z tradycji organizowanych w Korea House są ceremonie ślubne, i właśnie na taką przypadkowo wpadliśmy. Jesteśmy świadkami tradycyjnego koreańskiego ślubu. Ceremonia ta kojarzyć się może z przedstawieniem teatralnym, bo każdy z jej uczestników ma do odegrania ściśle określoną scenariuszem i naładowaną symboliką rolę. Odbywa się na dziedzińcu Korea House. Młoda para ubrana jest w uroczyste odmiany tradycyjnego stroju hanbok: on ma na sobie gwanbok, ona - hwarot. Jednakże ich rodziny nie są tym zobowiązane. Wszyscy panowie ubrani są współcześnie, jedynie część pań ubrana jest w hanboki.

Jeden z pawilonów otaczających dziedziniec odgrywa pasywną rolę domu rodzinnego panny młodej. Gra polega na tym, że ona przebywa w swoim domu i jeszcze nie miała okazji poznać swego przyszłego męża. Dziś oboje zobaczą się po raz pierwszy. Pan młody pojawia się w małej bramie ustawionej w narożniku dziedzińca, pomiędzy dwoma pawilonami. W historycznym oryginale powinien podjechać pod jej dom na wierzchowcu. Witany jest przez mistrza ceremonii, który doprowadza go pod drzwi, za którymi skrywa się obiekt jego pragnienia. 

Potem następują kolejne kroki: mycie rąk, aby na nową drogę wkroczyć z czystym ciałem i umysłem, ukłony nowożeńców wobec siebie wzajem (on raz, ona dwa razy, co ma symbolizować męskie yang i żeńskie yin) oraz podawanie sobie napoju w czarkach z tykwy symbolizujące jedność. 

Wszystkie te sceny odbywają się w iście żółwim tempie, co w kontraście do współczesnego koreańskiego "ppalli! ppalli!" wyrażającego pośpiech dominujący w codziennym życiu dobitnie lokalizuje akcję w historii kraju. Hwarot panny młodej jest wielowarstwowy i zapewne krępuje jej ruchy. Nieustannie pomagają jej dwie asystentki. Przez cały czas podtrzymują jej ręce z przerzuconymi przez nie szerokimi białymi szarfami, za którymi skrywa tajemnicę swojej urody.

Kiedy w jednej ze scen spektaklu pan młody prezentował rodzinie swojej wybranki dziką gęś (drewnianą) jako symbol chęci i zarazem obietnicę spędzenia z nią reszty swojego życia, mojej wyobraźni puściły wodze i odłączyła się od dziejącego się przed moimi oczyma spektaklu.

Tradycyjny ślub nie jest w tym kraju li tylko symbolicznym spektaklem. Jest wyrazem faktycznego silnego związku szeroko pojętej rodziny, a w niej małżeństwa, z wielowiekową tradycją, która hierarchię i zależność stawia ponad przemijalną i egoistyczną afektacją.

W Korei od wieków rodzinne klany zwane bongwan prowadzą księgi historii rodzinnej - sijo - i mimo że zależności i wzajemna pomoc (zwana: keunjip) niesiona w ramach klanu nie ma już dzisiaj istotnego znaczenia ze względu na rozproszenie klanów i rodzin, to wciąż Koreańczycy przywiązują dużą wagę do pochodzenia kandydatów na małżonków.
W związku z tradycjami klanowymi małżeństwo jest nie tylko kontraktem między dwojgiem ludzi, ale również, a czasem przede wszystkim, połączeniem dwóch rodzin.
Tak więc mimo olbrzymiego skoku gospodarczego i w ślad za nim kulturowego kojarzenie par w celach matrymonialnych wciąż aranżowane jest przy pomocy pośredników. Taka usługa - pomoc - nosi nazwę jungmae i może być wykonana przez członków rodziny (rodziców), przyjaciół, a także bardzo często przez profesjonalne swatki (jungmae-in) lub coraz popularniejsze firmy matrymonialne. Pomocnicy, po szczegółowym sprawdzeniu referencji kandydatów, ustawiają pierwszą randkę zwaną seon. Jeśli są w tę pomoc zaangażowani przyjaciele, to rozpoczyna się wspólną biesiadą, z której po jakimś czasie pomocnicy "znikają", dając bohaterom tej gry (o życie - jak by nie było) szansę na intymniejszą rozmowę. Jeśli na takim spotkaniu pojawi się "chemia", to młodzi umawiają się na kolejne spotkania... aż do skutku, który w pozytywnym przypadku następuje po kilku miesiącach do roku (statystycznie). Ponieważ w randce typu seon wszystkie dane kandydatów zostały z wyprzedzeniem przez rodziny sprawdzone i zaakceptowane, to wszyscy tylko zacierają łapki, żeby młodzi przypadli sobie do gustu i nie marnowali rodzinnej energii (oraz kasy). Mamy jednakże XXI wiek i ostatnie zdanie należy do kandydatów. Ci czują jednak presję otoczenia i... sytuacja lekko się zapętla...
Firmy zajmujące się swataniem zrobiły z tego przedmiotu quasinaukowy, profesjonalny przemysł. Firma DUO opisywana przez Daniela Tudora skonstruowała ankiety składające się ze 150 pytań, na które musi odpowiedzieć kandydat na listę matrymonialną. Dane o statusie osoby, jak pochodzenie, wyształcenie, praca itp. muszą być potwierdzane dokumentami. Przygotowane przez firmę specjalne algorytmy przetwarzają setki danych i z bazy obejmującej nawet tysiące kandydatów... entliczek-pentliczek - (wciśnij) zielony guziczek... wyskakuje kompatybilna grupka płci przeciwnej. Taka grupa o zbliżonym statusie społecznym i poglądach na życie to inmaek. Listę inmaek omawia się szczegółowo, a potem, jak w przypadkach z poprzedniego akapitu, organizuje się seon... itd... oraz żyli długo i szczęśliwie.
Co jednakże z tą miłością? - zapyta niejeden.
W krajach konfucjańskich zawsze była z tyłu - odpowiem. 
Młodzi Koreańczycy mają pragmatyczne podejście do małżeństwa. "Nie szukam przyjaciela, tylko męża" - powie dzisiaj statystyczna dwudziestodziewięciolatka na wydaniu. "To świetnie, jeśli pojawi się miłość, i zapewne się pojawi, ale będę miał większą szansę na stabilny i mocny związek, jeśli cechy i preferencje mojej żony zbiegną się z moimi" - rzeknie trzydziestojednolatek z księgi koreańskiego GUS-u. "Poza tym, nasze rodziny oczekują od nas świadomego wyboru" - dodadzą jednomyślnym głosem.
Jakie więc są te świadome preferencje koreańskich młodych? Układają się dokładnie w odwrotnej kolejności - mówi szef kolejnej firmy matrymonialnej pan Cha. Kobiety oceniane są głównie przez wygląd. Oczekiwania wobec nich układają się procentowo według jego badań następująco: twarz - 30; rodzina - 25; wiek - 20; wykształcenie - 15; praca -10. Oczekiwane przymioty panów to kolejno: praca - 30; wykształcenie - 25; wzrost i wygląd -20; rodzina - 15; wiek - 10. Sukces firmy pana Cha, według jego mniemania, bierze się z dobrej kategoryzacji kandydatów. Te kategorie to: VIP, A, B, C i D. Po właściwej i uczciwej klasyfikacj i kandydatom łatwiej zaakceptować partnera z własnej grupy. Np. pani z grupy C zaczyna jakby pojmować, że szlachetny rycerz na białym rumaku (kat. VIP), to nie ta bajka. Oczywiście im wyższa kategoria, tym większe premie za sukces dla pana Cha.
Korea jest targowiskiem urody i pozycji, wyglądu i statusu. Na punkcie tych wartości bardzo wielu Koreańczyków ma obsesję, która wytycza ich cele i styl życia. To jest ich wyścig szczurów.
Młoda para właśnie przekroczyła umowną linię między sporządzaniem listy życzeń i oczekiwań a ich weryfikacją i spełnieniem. Są już małżeństwem. Czas pokaże, w którą część statystyk wpisze ich przeznaczenie. Mimo rozbudowanych systemów swatania, podobnie jak w większości krajów współczesnego świata, liczba rozwodów stale rośnie. 

Przekroczenie linii wejścia w związek jest też momentem, kiedy w tradycyjnym systemie młodą żonę wykreśla się z rodzinnego sijo i wpisuje do sijo rodziny męża. Podobnie jak w Polsce przywilej kontynuacji rodu przypada wyłącznie mężczyznom. 

Po mniej więcej godzinie ślub dobiega końca. Ileż to można sobie wyobrazić w ciągu tak krótkiego czasu - myślę, kiedy moja wyobraźnia wraca na swoje miejsce. Po tradycyjnych zaślubinach pan młody wykonuje karaoke, wkładając w liryczną pieśń całe serce, a także płuca, przeponę, krtań i struny głosowe. W tym związku musi być jednak chociaż odrobina szczerej miłości!
Potem scenę opanowuje grupka kilku przyjaciół i wykonuje nowoczesny taniec o choreografii w stylu K-pop. 
Po ślubie, kiedy wycofujemy się do wyjścia, ktoś pyta, czy nam się podobało. Oczywiście! 

Potem znajdujemy polecaną przez Olę herbaciarnię, ale jest nieczynna niestety. Idziemy więc do zwykłej kawiarni na kawę mrożoną. Przez szybę kawiarni obserwujemy starszą parę, przygotowującą i sprzedającą z małego ulicznego stoiska na dwóch kółkach odeng - szaszłyki z ciasta rybnego z zupką, w której się gotują, do popicia. Robią też ciastka ze słodkim nadzieniem z czerwonej fasoli. Oba produkty zakupiliśmy od nich, idąc do Namsangol. Były pyszne! Ona krząta się bezustannie. Jeśli nie ma klientów, przewraca foremki z piekącym się ciastem, układa sprzęt, przeciera blat. Bierze na siebie prawie cały wysiłek prowadzenia mikroskopijnej gastronomii. On rusza się czasami, ale na tyle powoli, aby dać się kobiecie wyprzedzić i móc znowu spocząć. O ile ona jest żołnierzem tej armii, to on zdecydowanie wybrał rolę stratega. Głównie rozgląda się i myśli. Wydaje się, że dobrze się czują w swoich rolach. Potwierdza to starą prawdę, że dla udanego związku nie ma znaczenia, czy jesteś wrednym gnuśnym mrukiem, czy pracowitym entuzjastą. Ważne, jak czuje się z tym twój partner. Zastanawiamy się, czy panowie DUO i Cha też o tym wiedzą.


Tradycyjnie - kilka fotek Za Moimi Drzwiami.

1 komentarz:

  1. Dobrze, że wracasz do poprzednich dni. Zastanawiałam się (czytając ostatni post) skąd i dlaczego taka dziura. Jak zwykle u Ciebie, bardzo ciekawie, z odpowiednią podbudową teoretyczną. I przy okazji sprowadziłeś czytelników na ziemię, choć wydarzenie nie przestało być romantyczne - chociażby ze względu na samą egzotykę :)

    OdpowiedzUsuń