czwartek, 7 sierpnia 2014

Dezintegracja osoby własnej

"Dawniej, kiedy ludzie wędrowali przez świat pieszo, jechali na wierzchowcach albo płynęli statkami, podróż przyzwyczajała ich do zmiany. Obrazy ziemi przesuwały się przed ich oczami wolno, scena świata obracała się ledwie-ledwie. Podróż trwała tygodniami, miesiącami. (...) Dzisiaj nic nie zostało z tych gradacji! Samolot gwałtownie wyrywa nas ze śniegu i mrozu i jeszcze tego samego dnia rzuca w rozpaloną otchłań tropiku..." - Ryszard Kapuściński napisał te słowa w pierwszym rozdziale "Hebanu". Uwypuklił co prawda problem szoku klimatycznego, ale równie dobrze można ten opis odnieść do mentalnego pożegnania drogi a powitania domu. Akcja dzieje się za szybko! Ktoś, kto wymyślił samoloty, nie wziął pod uwagę natury ludzkiej.

Dzień Dobry!

Są pogłoski, że jestem z powrotem w domu.

Nie wiem. U mnie jeszcze nie zatrybiło. Trochę mnie porozszczepiało i dopadła mnie ambiwalencja lokalizacyjna. Gdzieś nad Syberią opuściłem moją osobę, która poleciała dalej samolotem w kierunku Monachium i prawdopodobnie jest już we Wrocławiu. Ja zatrzymałem się pomiędzy. Coś mnie ciągnie wstecz. Moje uczucia pląsają między japońskimi emocjami. Moje myśli próbują uchwycić i zrozumieć elementarne cząstki japońskiej mentalności. Slajdy tamtejszych scen przepływają przed moimi oczami. Wciąż jestem tam! Nie ma mnie tu!

Pierwszej nocy mojej osobie przydarzyło się coś, co potwierdza dysocjację. Trudno powiedzieć, czy był to jeszcze sen, czy już jawa. W ciemności sypialni otworzyły się moje oczy. Po chwili zeskanowały kontury pomieszczenia i wysłały mapę do analizy. Nie było odpowiedzi. Zdziwione oczy rozwarły się szerzej i jeszcze raz przesłały dokładniejszy obraz. Nic!
Zaczęła się panika porównywalna z tą, kiedy wydaje się, że się budzisz, a jednak nie możesz wykonać żadnego ruchu. To są krótkie chwile, ale wystarczająco bolesne, żeby przebudzić się ze strużkami zimnego potu.
Sekundy trwały nieruchomo, a szuflady mózgu zawierające rysunki przestrzenne znanych wnętrz trzaskały otwierane i zamykane w pośpiechu. Wyskakiwały z nich plany wnętrza namiotu, pokoju hotelowego w Ningyocho, kwatery w Tateishi. Nie pasowały jednak! Wreszcie, skrzypiąc, trzeszcząc, zgrzytając i chrobocząc, otworzyła się właściwa przegródka, z której wypadł zakurzony i postrzępiony plan z podpisem: „to jest TWOJA sypialnia”. Oczy, już w stanie pełnej świadomości, po raz ostatni przeprowadziły porównanie, po którym płuca nabrały głęboko powietrza i westchnęły przeciągle. Tak, to była sypialnia mojej osoby. Plan pomieszczenia, wskutek tej analizy, magicznie zrzucił kurz i złuszczenia, po czym złożył się w kancik do szufladki, która jak naoliwiona zamknęła się bezszelestnie. Moja osoba była już pewna, gdzie się znajduje.
Takie chwile zdarzają się nam wszystkim, ale ta konkretna trwała bardzo, niepokojąco bardzo długo. Pokazała mi dobitnie, gdzie jestem ja, a gdzie moje ciało.

Jestem wciąż w Japonii.

Przez trzy miesiące ją pożerałem. Była to potężna uczta, bogata we wszystko, co wybierający się w drogę może sobie wymarzyć: wspaniali towarzysze podróży, tysiące kilometrów przemierzane wszelkimi możliwymi środkami transportu, zmienność i nieprzewidywalność noclegów, pełne spektrum smaków, przygody i niespodzianki, no i element najistotniejszy - ludzie - dziesiątki spotkań, z których każde odsłaniało kolejny fragment japońskiej duszy, nawet jeśli spotkani pochodzili z innych krajów, bo głównym tematem rozmów z nimi była zawsze wymiana doświadczeń z podróży po tym kraju. Wielu z tych spotkań nie zdążyłem do tej pory opisać, jak chociażby dwóch wieczorów i jednego wspólnego śniadania z przemiłym Koreańczykiem, który miał wielki zasób informacji o kulturze japońskiej i potrafił ciekawie zestawiać jej elementy z koreańskimi odpowiednikami. Umówiliśmy się na kontynuowanie rozmów w Seulu.

Czy jestem syty? Co za pytanie?! A gdybym był syty, czy w drodze powrotnej lecąca już beze mnie moja osoba czytałaby po raz kolejny „Chryzantemę i miecz”? Czy zamawiałaby na lotnisku Haneda dostawę nowej książki „Japończycy. Kultura i społeczeństwo”, polecanej przez Monikę piszącą blog Matsumi – japońskie dygresje? Czy szukałaby, bezskutecznie, po wszystkich zakamarkach Internetu „Córki samuraja”? Odpowiadam – nie, nie jestem syty! Chcę więcej! Więcej wiedzy, więcej zrozumienia i uporządkowania.

Ostatnie chwile na japońskiej ziemi.

Czy w Japonii można negocjować ceny? Nie. Są wyjątki takie jak „pchli targ” czy dzielnice „czerwonych latarni”, ale generalna zasada brzmi: ceny są ściśle i sztywno określone. Dodatkowo najczęściej podawane są w wartościach netto, więc przy kasie fiskalnej, ku zdziwieniu wielu turystów, idą w górę o podatek. Wobec powyższego z dużą dozą niepewności poprowadziłem negocjacje dotyczące stawki przewozu roweru przez linie lotnicze All Nippon Airways (ANA). Sprzedawca biletu – Lufthansa – skasowała ok. 100 Eur za przewóz roweru z Wrocławia do Tokio. Przewóz powrotny miałem sobie zaklepać bezpośrednio w ANA. Po kilku stresujących rozmowach telefonicznych udało się zdobyć „permission”. Stawka przewozu miała być jednak podana dopiero na lotnisku. I tak też się stało.
Pani obsługująca odprawę wezwała posiłki i w trzyosobowym składzie dokładnie obmierzyli i zważyli mój opakowany w folię i torbę rower. Wszystko się zgadzało z wcześniej podanymi przeze mnie parametrami. Pani zaakceptowała bagaż i poprowadziła mnie do kasy, w której przy dwóch okienkach siedziały trzy inne panie. Przedstawiono im liczbowy opis mojego roweru i wszystkie trzy zaczęły kalkulację kosztów. Coś konsultowały między sobą, kiwały głowami na „tak” i  „nie”, po czym jedna z nich wklepała wynik ich narady do kalkulatora i odwróciła w moją stronę. Składały się nań cyfry: 2, 4, 0, 0 i 0. Nie dało się inaczej odczytać niż 24 tys. jenów, czyli równowartość 720 zł! No to ja mówię – „Nie zgadzam się! Ma być równowartość 100 EUR, bo tak mi obiecywano u sprzedawcy biletu”. „Ale to jest wynik stawek w naszej linii” – mówią panie. „Ale ja się nie zgadzam!” – powtarzam jak zacięty. „Ale tu są pozycje w tabeli...” „Ale ja się nie zgadzam!” „Ale...” „Ale ja się nie zgadzam!” Zapewne trudno jest negocjować z zaciętą płytą, podobnie jak dyskutować z telewizorem. Panie poczuły swoją bezradność i spodziewałem się, że odwołają się do jakiejś wyższej instancji. One jednak wróciły do narady. Zaczęły sobie coś tłumaczyć i ponownie zerkać w tabelę kosztów. Czułem już, że sprawy idą w dobrą stronę! Za chwilę oddelegowały przedstawicielkę w moją stronę i usłyszałem: „Normalnie tego nie robimy, ale wyjątkowo i tylko dzisiaj zgadzamy się pobrać opłatę jedynie za dodatkowy bagaż, która wynosi 9 tys. jenów (równowartość 270 zł). Czy pan się zgadza?” „Czy ja się zgadzam?! Ja się zgadzam i jestem szczęśliwy!” – zapewniłem, ukazując górne i dolne ósemki oraz wolne miejsca na dziewiątki. Cena zjechała więc o 62,5%, a ja uznałem to wydarzenie za wielki sukces. Czy można w Japonii negocjować ceny?

W japońskim samolocie był tylko jeden gaikokujin (obcokrajowiec). Było więc wciąż bardzo japońsko. Dla mojej osoby Europa zaczęła się dopiero na lotnisku w Monachium. Oto, co zanotowała ona zaraz po wylądowaniu, mając trzy godziny przerwy do dalszego lotu:

Jestem w Monachium. Pierwsze zetknięcie z ludźmi nie szokuje, chociaż dziwne, że schody ruchome milczą, a na pytanie kontrolera, czy mam laptop, odpowiadam automatycznie - "hai". Jest bardzo cicho! Dopiero tu, w tej pierwszej chwili w Europie „słychać”, w jakim jazgocie zatopiona jest metropolitalna Japonia. Tam człowiek jest non stop atakowany przez komunikaty głosowe nadawane przez schody, windy, drzwi, pojazdy, włącznie z karetkami, wozami policyjnymi i straży pożarnej, z których oprócz donośnego wycia syren rozlegają się ostrzeżenia i instrukcje nadawane głośnikami przez ich ekipy. Ulice wypełnione są po brzegi dźwiękami reklam, począwszy od wielkich ruchomych banerów, a skończywszy na małych głośnikach wystawianych przez poszczególne sklepy. Wszystko wokół dzwoni, piszczy, brzęczy. Zagęszczenie dźwięków bywa wprost bolesne. Mimo tego po całym dniu spędzonym w hałasie wielu Japończyków szuka relaksu w salonach gier (starsi w pachinko, młodsi w salonach firmy Sega), gdzie ilość decybeli i zagęszczenie dźwięków nie ustępują koncertom rockowym. Nawet na prowincji w każdym mieście, mieścinie i wiosce z rozstawionych po całym kraju megafonów o określonych godzinach rozlega się hejnał i komunikaty głosowe. Słyszałem je dosłownie wszędzie. Trzeba było jednak oddalić się o prawie 10 tys. km, żeby w kontraście ciszy monachijskiego lotniska usłyszeć w pełni tamtą kakofonię.
W jednym z lotniskowych barów obsługa przekomarza się z klientelą wśród śmiechów obu stron. Pracownicy głośno żartują między sobą. Jeden z kucharzy pracujących w otwartej przestrzeni baru przytula ostentacyjnie przechodzącą kelnerkę i oboje się zanoszą od śmiechu. Ktoś kończy pracę i wychodzi zza lady, a za nim, obok uszu siedzących wokół klientów podążają głośne „bis bald!” od kilku kolegów. Klientom to nie przeszkadza. Wszystko mieści się w przyjętej normie przyjemności i serdeczności w pracy. Luz i familiarność nie do pomyślenia w Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie komunikacja między personelem sklepów czy restauracji odbywa się szeptem i dotyczy wyłącznie spraw służbowych. Głośno robi się przy powitaniu i żegnaniu klientów. Wtedy rozlegają się chóralne, gromkie, lekko nosowe i przeciągane w czasie „irasshaimaseeeeee!” i „gozaimaaaaaaasu!”. Także podczas przyjmowania zamówień kelnerzy głośno przekazują polecenia do kuchni, przy czym kuchnia równie głośno je potwierdza. Kiedy przywołuje się kelnera donośnym „sumimasen!”, gdzie końcowe „en” brzmi trochę jak nasze „ę”, on odpowiada równie dobrze słyszalnym „hai!” i wkrótce podchodzi. Rubaszne śmiechy, jawne flirtowanie między pracownikami czy przekomarzanki z klientem są nie do pomyślenia. Obowiązuje bardzo poważne wykonywanie swojej pracy i podporządkowana, uległa postawa usługodawcy czy sprzedawcy wobec klienta.


Do usłyszenia w Polsce!

18 komentarzy:

  1. Mam pomysla! Rozbij namiot w sypialni i spij w nim, zanim sie do konca zaaklimatyzujesz z powrotem w srodkowo-wschodniej Europie. Kiedy obudzisz sie w nocy, zobaczysz nad soba znajomy czerwony daszek i bedziesz mogl beztrosko zasnac od nowa, zamiast sie zastanawiac, gdzie jestes Ty, a gdzie Twoja dusza. Takie rozdwojenie jazni nie prowadzi do niczego dobrego, wiec zalecana jest daleko idaca ostroznosc. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Torbę z rowerem widziałam na zdjęciu u Gosianki :)) Było o co walczyć!
    Zadałam też pytanie-zadanie, na które częściowo właśnie otrzymałam odpowiedź. Pozwolę je sobie tutaj powtórzyć:
    "Mieszkając jakiś czas wśród innej kultury i ludzkich zachowań siłą rzeczy nasuwają się porównania do polskiej rzeczywistości. Chciałabym za jakiś czas (miesiąc, dwa, pół roku) przeczytać post o tym, jakie ludzkie zachowania doskwierają lub przeszkadzają Ci bardziej. Co najczęściej powtarzasz, co Cię bardziej drażni, a co zaczęło się Tobie bardziej podobać. Jak już ochłoniesz i wrócisz na ziemię, oczywiście.."

    OdpowiedzUsuń
  3. Troszke odmienne Twoje pierwsze wrazenie niemieckiego lotniska od tego ktore miala Gosia. Ale tez Ty byles poza Europa znacznie dluzej, wiec chyba bardziej odwykles. Choc z pewnoscia chodzi tu o damsko-meskie spostrzeganie swiata :-)
    Mam nadzieje ze jet lag juz Ci powoli przechodzi. Witaj na polskiej ziemi Robercie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeba było koleją wracać, to może te szok byłby mniejszy, chociaż podróż przedłużyłaby się zapewne gdzieś o miesiąc ;)
    Wypada życzyć Tobie szybkiej aklimatyzacji zatem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dzisiejszych czasach pociagiem przez cala Rosje i Ukraine? Nie wiem czy to dobry pomysl.
      Kiedys tak, w czasach Inturistu skorzystalam z takiej mozliwosci i to z 6-letnim dzieckiem.
      Bylo super! Aga

      Usuń
    2. Przynajmniej miałby Chłop czas na powrót na ziemię!

      Usuń
    3. O ten czas mi chodziło, rzecz jasna.

      Usuń
  5. Obyś Ty nie był teraz z tych, co to w domu wyłącznie ciałem, a duszą w obłokach:)).

    OdpowiedzUsuń
  6. Powrócisz tuuu :). Z tym pociągiem świetny pomysł 9ktoś powyżej wspomniał) na przyszłość polecam, tak jak Paul Theroux który podróżował pociągami przez wiele krajów "Pociąg widmo do gwiazdy wschodu" napisana w 30 lat po "wielkim bazarze kolejowym" pierwszej jego książce, podróży do Japonii. Pociąg widmo jest świetną opowieścią o miastach i ludziach, dla mnie odkrywczą, wspomina w niej rozpylenie sarinu w tokijskim metrze, przez członków "buddyjskiej" sekty pod nazwą Aum Shinrikyo, której guru półślepy paranoik Shoko Asahara zmieniał swoich wiernych wyznawców w komandosów. To też Japonia tak jak "Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni" bardzo osobista relacja z kilkuletniego pobytu w jednym z japońskich klasztorów zen. Napisała Lies Groening.
    A bezdźwięczny głos to koan, zresztą nierozwiązany. Piękna książka o odkrywaniu siebie. Dla mnie absolutne cudo: "medytacja to sztuka zanurzania się ..."
    Zanurz się w sobie i wróć TU, bo wybrałeś to miejsce do życia kiedyś nie bez przyczyny. Takie mi się refleksje nasunęły po Twoim poście, może i nie najmądrzejsze ale takie właśnie. Ciepło pozdrawiam w Polsce i w Europie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Życzę aby dusza z cialem szybko stanowily jedność. Witaj w rodzinnym kraju :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Stan taki trwa ok 2 tygodni. Przynajmniej ze mną tak było. Jak przestaniesz myśleć i mówić i śnić w języku japońskim to znaczy, że obiema nogami jesteś z powrotem TU. Dlatego pisałam Ci, że jeszcze przez jakiś czas będziesz spał duchem w Japonii :) Doskonale znam taki stan po przebudzeniu. Aż głowa trzeszczy przy próbie uświadowmienia sobie, gdzie się znajdujesz. I rzeczywiście pojawia się niepokój, jakbyś się gdzieś w świecie zagubił. Dla mnie to było okropne. Ale z każdym dniem będzie łatwiej. Jeśli mogę poradzić. Mnie pomogło zostawianie włączonego cichutko na noc radia. Wtedy pobudkę masz po polsku, I łatwiej jest :)
    Czym się :) Będzie dobrze !

    OdpowiedzUsuń
  9. Rad w sprawie aklimatyzacji domowej nie będę udzielać, bo zrobili to inni, pochwalę tekst. Jak zwykle świetnie, ze swadą napisane.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hei, pobudka we wlasnej sypialni. P o b u d k a! To byly tylko trzy miesiace, intensywne ale w stosunku do calego zycia Twego ... to taki maly procent. :)
    Bedzie dobrze i dobrze!.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tylko raz po powrocie do domu przeżyłam taki stan; jakieś dziwne skrzywienie rzeczywistości, poczucie, że nie bardzo wiem, gdzie jestem, ale na pewno powinnam być gdzie indziej. I wcale wtedy nie wyjechałam daleko - byłam w Polsce. Poza tym jednym razem zawsze lubiłam powroty do domu i nawet wracając z zagranicy miałam poczucie, że wreszcie jestem na swoim miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  12. Na pewno się przyzwyczaisz, musi minąć trochę czasu. Witaj w domu i pisz, pisz, pisz jak najwięcej!

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy będzie dalszy ciąg opowieści z Japonii?

    OdpowiedzUsuń
  14. ale żeś się zdezintegrował! Pisz, chłopie!

    OdpowiedzUsuń