czwartek, 30 kwietnia 2015

Seoraksan - 28 kwietnia

Park Narodowy Seoraksan, u stóp którego przycupnęło Sokcho (oraz Taepo - nasza mieścina) jest częścią Gór Wschodniokoreańskich (kor. Taebaek).

Chwila...

Jeśli ktoś to czyta, to widzi te nazwy z dziwacznymi zlepkami samogłosek, tak? Są tu "eo" oraz "ae". Często występuje też zbitka "ng" (akurat nie w nazwach powyżej). Taką transkrypcję alfabetowi Hangul wymyślili lingwiści. Widać lepiej nie umieli, a za coś pensję brać trzeba. Szkoda. Jak czytać te dziwolągi? W przypadkach "eo" i "ae" - nie czytać pierwszej samogłoski. Uwierzcie mi, że poprawniej brzmi Soraksan niż Seoraksan, Tepo niż Taepo oraz Tebek niż Taebaek. Trzeba tylko mocniej rozewrzeć paszczę niż w naszym "o" lub "e". Przy zbitce "ng", dla odmiany, nie czytać drugiej samogłoski, tylko (ewentualnie) mówiąc "n" przykleić mocniej język do podniebienia. Jakoś tak. Są jeszcze różne nieciekawe odmiany "u-y", "cz-ć", "dz-cz", kiedy trzeba wysłowić "coś pomiędzy". Mam w domu książkę z transkrypcją McCune'a-Reischauera. Są tam ponadto głoski z daszkiem, z apostrofem, a także z małą literką h. Masakra! Już sama nazwa transkrypcji jest niemal niewypowiadalna! Goście urodzili się ze zbyt trudnymi nazwiskami, żeby zrobić prostą robotę z koreańskim. Słuchając tego języka w wersji naturalnej, od kilku dni, a wcześniej na youtube'owych lekcjach, nie słyszę w nim tych łamańców. Może są zbyt subtelne dla niewprawnego ucha. Dla mnie, na tym etapie, jest miękki i płynny. Bliski w jakiś sposób melodyce języka japońskiego (może przyczyną jest tożsama konstrukcja zdań i istotność partykuł). Miły w słuchaniu. Pisząc tu nazwy własne lub inne koreańskie słowa robię to tak, aby można je było wyszukać na mapach czy internetach, choć i w formalnych źródłach znaleźć można często różnice. Jednym słowem - burdel.

No to od zarania...

Park Narodowy Seoraksan, u stóp którego przycupnęło Sokcho (oraz Taepo - nasza mieścina) jest częścią Gór Wschodniokoreańskich (kor. Taebaek).

Moment...

Lepiej się czyta, tak? No właśnie!

Park Narodowy Seoraksan, u stóp którego przycupnęło Sokcho (oraz Taepo - nasza mieścina) jest częścią Gór Wschodniokoreańskich (kor. Taebaek). Taebaek ciągną się na długości 500 km wzdłuż całego wschodniego wybrzeża Korei Południowej i częściowo Korei Północnej - niczym lokalny mur chiński mający chronić Koreańczyków przed sąsiadami spod znaku wschodzącego słońca. Mury chińskie w życiu jednak się nie sprawdzają, co Japończycy udowodnili, najeżdżając Koreę dwukrotnie w XVI w. i jeszcze raz w XX wieku. Góry te są mikre, ale czupurne. Ich najwyższy szczyt, Seoraksan właśnie, ma zaledwie 100 m więcej od naszej Śnieżki, ale występującymi tu i ówdzie ostro poszarpanymi stożkami śmiało udaje Alpy. O ile więc nasze Sudety z ich najwyższymi Karkonoszami można raczej utożsamiać z kobiecymi kształtami, matką ziemią, wypukłościami i wklęsłościami, które chciałoby się pieścić i przytulać, to góry w Seoraksan stroszą się drapieżnie, przywodząc w wielu miejscach raczej falliczne skojarzenia. Niewykluczone, że powyższy wywód nadaje się do analizy psychoterapeutycznej. Trudno. Tak się jakoś samo pisze. Tak czy inak, przejeżdżając busem przez Seoraksan ma się wrażenie, że to góry znacznie wyższe niż te nasze dolnośląskie.

Przed przyjazdem tutaj spodziewaliśmy się tłumów, które mają w zwyczaju wypełniać szlaki Seoraksan. W sumie, jeśli pomnożyć liczbę mieszkańców Seulu przez atrakcyjność tego regionu (oprócz gór piękne plaże) oraz podzielić przez niewielką odległość między stolicą i Sokcho, to, wiadomo, cholernie dużo w liczniku versus mało w mianowniku daje jakąś astronomiczną liczbę. Okazało się jednak, że nasze fatum nie zna się ni w ząb na ułamkach, ponieważ wczoraj zastaliśmy pusty autobus w drodze, pusty parking na miejscu i wyludnione szlaki w górę i w dół, mimo że wszędzie tam znajdowaliśmy piękną pogodę. Nie to, żeby wszyscy wyjechali na wczasy w Sudety, trochę ludzi było, ale słowem "tłumy" można by ich z pewnością urazić.

Pierwsze kroki podprowadziły nas pod posąg Buddy Jednoczącego, mającego wyrażać troskę Koreańczyków o zjednoczenie Północy z Południem. Do ukończonego niedawno, bo w 1997 roku posągu, należy rekord świata w kategorii "Budda siedzący wykonany z brązu". Statua ma 14,6 metra wysokości i robi zwaliste wrażenie. Z pewnością wola zjednoczenia obu państw koreańskich dobrze wyrażona jest jego masą. Gdyby jednak obok postawić posąg personifikujący trwogę i niechęć Koreańczyków z południa, szczególnie tych młodszych, przed ewentualnym połączeniem, wynikające z przepaści ekonomicznej, kulturowej, obyczajowej, to mogłoby się okazać, że masą przyćmiłby sąsiada z brązu. Z książki "Korea: The Impossible Country" Daniela Tudora można się dowiedzieć, że "najniższe szacunki podają nakłady przekraczające bilion (1.000.000.000.000) dolarów, aby można było choćby zbliżyć infrastrukturę i poziom życia Północnych Koreańczyków do  południowokoreańskich standardów". Nie dziwi więc, że można usłyszeć opinię "Nie chcę zjednoczenia. To kosztowny ból głowy." Badania prowadzone przez Seulski Uniwersytet Narodowy wykazały, że w 1995 roku za koniecznością unifikacji opowiadało się 58% badanych. Liczba ta spadła do... 12,3% w 2008 roku. Za to aż 45% badanych w 2008 roku stwierdziło, że zjednoczenie jest zbędne. Aż 30% badanych zgodziło się ze zdaniem "W przeszłości byli naszymi etnicznymi braćmi, ale teraz zaczynam czuć, że są obcokrajowcami", 9% natomiast odhaczyło stwierdzenie, że "Północni Koreańczycy są takimi obcokrajowcami jak Chińczycy". Badania te i inne wykazują, jak drastycznie rośnie niechęć do połączenia na południu półwyspu. 
Czy kolosalny Budda Jednoczący zostanie zaledwie Buddą wielkiego sentymentu za utraconymi więziami? Wyrazem niezagojonej rany na organizmie narodu koreańskiego? Czy utracone więzi, których młodsze pokolenia w ogóle nie doświadczyły, mogą być dla nich wartością, za którą należy zapłacić bajońską cenę? Czy w ogóle układ wydarzeń politycznych dopuści do wystawienia rachunku i pozwoli na zapłatę? Łatwo powiedzieć: Oby tak się stało! Oby się połączyli! Trudniej pogodzić się ze świadomością, że status quo może być o wiele mniejszym złem. Myślę, że Buddzie Jednoczącemu mogą rozżarzyć się martwe dziś kamienne oczy dopiero wtedy, gdy Chińczycy zapomną, czym był komunizm, a północna monarchia stojąca na glinianych nogach zagranicznych subsydiów zapadnie się pod ciężarem własnej niemocy. Trzeba jakichś potężnych międzynarodowych wstrząsów, aby otworzyło się okienko unifikacji. Wtedy można będzie z czystym sumieniem powiedzieć owo "oby". Oby przelało się jak najmniej krwi!

Po tych współczujących medytacjach u stóp brązowego Buddy wrzucamy drobne w otwór gębowy żaby spełniającej życzenia donatorów i wypowiadamy kilka praktycznych próśb. Kiedy będziemy przechodzili tędy jutro, okaże się, że o pewnych sprawach, jak chociażby zdrowy pęcherz, zapomnieliśmy, ale nie wrzucamy już monet, bo ja obawiam się, że załatwiając nową sprawę dla G., skasujemy moje wczorajsze błagania. Status quo - mniejsze zło.

Po drodze do buddyjskiej świątyni Singheunsa przeprawiamy się przez malownicze drewniane i kamienne mostki zawieszone nad szerokim kamiennym korytem górskiego potoku. Uprawiamy fotograficzne hanami pod kwitnącymi wiśniami sakura yae oraz zachwycamy się setkami malutkich kamiennych piramidek, które turyści i pielgrzymi układają wzdłuż betonowych ścieżek. Zastanawiamy się, czy naszym zwyczajem zacząć podpierać potężne głazy małymi patyczkami. Mając jednak na uwadze efekt motyla i prawa Murphy'ego, rezygnujemy, nie chcąc zniszczyć lokalnej kultury.

Za kilka dni obchody urodzin Buddy (w tym roku majowa pełnia księżyca 4 maja), więc nie dość, że robi się kolorowo od zawieszanych wokół świątyni lampionów, to trafiamy na odbywającą się tylko raz w roku ceremonię święcenia małych chłopców na mnichów buddyjskich. Ciekawa, ale i przerażająca to tradycja. 

Będzie o niej jednak  w następnym odcinku...

Tajne przejścia do ilustracji znajdują się TU, TU i TU.

4 komentarze:

  1. No tak, sprawa Korei Północnej zawsze mnie zastanawia. Jak silna musi tam być indoktrynacja i blokada informacji!
    Dziewczyny zachwycały się u Gosi "małymi łysolkami" - faktycznie, urocze dzieciaki, ale we mnie ta cała ceremonia budziła jakieś "ciemne" uczucia; chodziło mi po głowie, że to wcale nie jest takie cudowne dla tych dzieciaków. Jak się okazuje, prawidłowo. Mogłabym poszukać, dokładnych informacji, ale wolę przeczytać w następnym odcinku, kiedy opiszesz to we właściwy sobie sposób :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też czekam na opowieść o tych małych chłopcach. Ciekawa jestem czy rodzice oddają ich na naukę mnichom.

    OdpowiedzUsuń
  3. No to zgadłam z tymi chłopcami. Czekam z niecierpliwością na Twą opowieść o tych obrzędach. Już samo to, że oddają tak male dzieci jest przerażające.
    Dla części świata zależy wręcz by Koree się nie połączyły. I napewno im na to nie pozwolą. Przerażające jest to, że tyle ludzi ginie uciekających przez zieloną granicę.

    OdpowiedzUsuń
  4. faktycznie ciekawe masz skojarzenia opisując góry, nietuzinkowe ;) ale pióro świetne, to nie podlega dyskusji!

    OdpowiedzUsuń