niedziela, 3 sierpnia 2014

Czasem i pod dzwonnicą człowiekowi zadzwoni

W ostatni dzień pobytu w Japonii, 3 sierpnia, wybrałem się do Kawagoe, odległego od Tokio o pół godziny jazdy pociągiem.

Zaraz! Ostatni dzień?! Niech no zajrzę jeszcze raz do kalendarza! Zgadza się! To ostatni cały dzień. Jutro zostanie podróż na lotnisko i odlot gdzieś około 13. Z tego samego lotniska, na którym wylądowaliśmy z Gosią 8 maja. To było wieki temu, licząc w każdej skali, poza matematyczną, która jest tutaj akurat najmniej ważna. To był inny klimat i inni ludzie. Oddychało się normalnie, a ludzie (w Tokio) nosili ciemne garnitury. Dzisiaj oddycha się dosłownie jak w saunie, a ciemne garnitury zostały zastąpione przez białe koszule, najczęściej z krótkim rękawem. Przy wilgotności sięgającej 80% temperatura wynosząca nominalnie 34 stopnie odczuwana jest z dziesięciostopniowym dodatkiem! Kiedy rwałem z Hokkaido, aby nacieszyć się tokijskim megapolis, nie doceniłem tego przeciwnika. Teraz czuję się pokonany.

To dzisiejsze dane temperaturowe dla Tokio - niższa, grubsza krzywa to temperatura rzeczywista (w cieniu oczywiście), a ta podniesiona o 10 oczek, cieńsza - to temperatura odczuwalna.

A to adekwatne dane dotyczące wilgotności.

Jeszcze walczę (jestem przecież na wycieczce w Kawagoe, prawda?), ale broń mi raczej zwisa, niż prezentuje się w którejś z pozycji gardé. Kora modelowo sfałdowana w orzech włoski zamienia się w plazmę, a palce bez końca tfjijom w nią ta kławśie. O! Właśnie miałem atak!

Kiedyś, dawno temu, kiedy z Krzyśkiem przemierzaliśmy Tōhoku, wstępując do kawiarni czy knajpki, kupowałem drogi czas na podładowanie sprzętu. Energia była w ciągłym deficycie. Teraz siedzę w kawiarni, która podała mi zimny napój z matchą i bananem (Ach! Banana matcha! Ach!) oraz chłodzi mnie przyjemnie klimą, która jednocześnie potęguje żar w otoczeniu. Kupiłem to za 600 ¥ (18 zł) i nie żałuję! 

Żar w otoczeniu! Dzisiaj wsiąść do pociągu, wejść do muzeum, teatru, sklepu jest przyjemnie, ale przejść obok niego to dramat. Całe ciepło z wszystkich tokijskich wnętrz wypluwane jest na zewnątrz. Generalnie poruszając się po zabudowanym gęsto mieście, przestrzeń odczuwa się jako nieustanne przemieszczanie się między strefami o skrajnie różnych temperaturach. To jakby się co rusz teleportować między Bergen a Teheranem. Nawiasem mówiąc, centrum Tokio leży nieznacznie ponad 35 równoleżnikiem północnym. To ta sama kreska, która na globusie przebiega przez Afganistan, Irak, Iran, Tunezję czy Maroko.

Gorąco! Nie chce mi się stąd wychodzić! Kupiłem sobie więcej czasu za nieco wyższą cenę, zamawiając coś, co wyglądem i smakiem zbliża mnie do domu.



Nie chcę teraz nawet próbować podsumowania tej wyprawy. To tak ogromny zestaw wrażeń i emocji, że będzie się jeszcze długo układał i trawił. Czuję, że muszę dać temu czas. Przecież nie wiem nawet tego, kim wrócę! Moje uczucia są w tej chwili (dosłownie - w tej chwili, jutro może być inaczej) porównywalne do momentu, kiedy osiągnąłem północny kres trasy. Nie ma wewnętrznego wstrząsu. Jest za to we mnie spokojne poczucie satysfakcji, może nawet małej radości, że udało mi się osiągnąć niemal wszystkie cele, jakie przypisałem temu wyjazdowi. 

Oprócz osiągniętych celów są też małe i duże zaskoczenia. Cała ich lista. Teraz po jednym tylko przykładzie.

Z małych mogę wymienić to, że zacząłem personifikować i rozmawiać z porcelanowymi figurkami, rowerem i jednym samochodem. Po powrocie skonsultuję to z lekarzem przed zażyciem recepty.

Dużych zaskoczeń, jak sam nomen omen wskazuje, było dużo. Jednym z nich była waga tych notatek, które wklejałem w sieć. Przed wyjazdem miałem co do tego mieszane uczucia, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie to bezlitosny złodziej czasu. Teraz wiem z całą pewnością, że to był jeden z najważniejszych, udanych wyborów. 
Po pierwsze, gdyby nie ten pamiętnik, olbrzymia część wydarzeń przepadłaby w natłoku innych. Zostałyby jakieś szkielety, ości i widmowe zarysy mieszające się ze sobą. Wystarczy wspomnieć, że w aparacie mam ponad 6 tys. zdjęć i nieznaną mi w tej chwili liczbę filmów.
Po drugie, pisanie pod ciągłą presją czasu, na stojąco, siedząco, leżąco, w przelocie, w poczekalni, w przedsionku toalety publicznej, w pociągu, w  autobusie, w rozerwaniu na kilka miejsc i dni w odniesieniu do jednej notatki daje niezłą szkołę dyscypliny i konsekwencji, o warsztacie nie wspominając.
Po trzecie, wielką radość sprawił mi Wasz, Radiosłuchacze i Telewidzowie, odzew! Nie spodziewałem się tylu komentarzy, ale przede wszystkim bardzo mi miło, że w Waszych wpisach było tyle ciepła i życzliwości! To naprawdę pomaga! Bardzo wszystkim za to wsparcie dziękuję! Przepraszam, że nie odpowiadałem, ale ledwo nadążałem z pisaniem, a właściwie nawet z tym nie nadążałem, bo wiele wspomnień jeszcze siedzi w poczekalni. Po powrocie postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania (czy to jest deklaracja bez pokrycia? Nie wiem!).

Z całego serca dziękuję Gosi i Joli za pomoc w redagowaniu! Bez Waszego udziału, poczekalnia składałaby się dziś z całego niemal kompletu wspominków, o ilości byków nie wspominając! 

Kurcze pieczone w pysk! Zrobiło się tak podsumowywująco, jakbym miał zaraz postawić wielką kropkę, a to jest przecież tylko potężny przecinek.

To jest z pewnością zakręt na drodze. Widzę za nim konkretną topografię, modelowaną przez wyobraźnię i marzenia. Bez nich jednak nie ma podróży, prawda? Trzeba je "tylko" przerobić w fakty. Pojedziemy, zobaczymy!

Jednym z moich pragnień było poznanie ludzi. Mam wrażenie, że w książkach i blogach o Japonii jest mało dla nich miejsca. Owszem, jest dużo kultury i historii, to też są przecież ludzie. Ale brakuje tych żywych ludzi z ulicy, "z podwórka". Starałem się (i nadal będę) pokazać ich na pierwszym planie. Nie wiem, czy mi się to udało, bo konkurencja ze strony japońskiej przyrody była bardzo silna.

Moje dzisiejsze spotkanie "człowieka z ulicy" i dosłownie na ulicy było udzieleniem wywiadu. W Kawagoe, w dzielnicy zabytkowych domów i magazynów handlowych, w sąsiedztwie dzwonnicy miejskiej podszedł do mnie młody dziennikarz i zapytał, czy mówię po japońsku. Mówię! - mówię. Trochę mówię! (bo trochę mówię) - mówię. Dziękuję! - mówi on. A czy mówię po angielsku - pyta znienacka. Mówię! - znowu mówię. Przewraca kartkę w notatniku, z którego czyta mi te pytania i zaczyna czytać po angielsku. Przeprowadza właśnie ankietę dotyczącą preferencji kulinarnych obcokrajowców w Japonii. Zawiesza głos i patrzy na mnie. Hai! - odpowiadam, że kapuję. Wraca do odczytywania. Czy wobec powyższego zgodziłbym się odpowiedzieć na kilka pytań? Oczywiście, że hai! Dziękuję bardzo i przepraszam, że zabieram pański czas (ukłon)! Dai jōbu desu! - zapewniam. Skąd pan jest? Z Polski. Zzzz Poolskiii - zapisane. Czy ma pan japońską restaurację w Polsce? O kurde! Będą wspólnika poszukiwać? - myślę, węsząc niezły biznes do ubicia. Ależ oczywiście, niestety, że nie mam!? - odpowiadam z lekkim znakiem zapytania na końcu, oczekując propozycji kontraktu. Redaktor zapisał jednak i przeszedł do kolejnego pytania. - A co panu najbardziej smakuje w Japonii? Eeee, to chyba nie kontrakt, ale może chociaż czymś poczęstują na koniec... Trudne pytanie! Wiele rzeczy mi smakuje... Ale proszę zapisać okonomiyaki! - może jakiś talon dostanę? Zapisał. A co panu nie smakuje? Nie wiem, nie pamiętam, chyba nie ma takiej potrawy. Zapisane. Dziennikarz złożył notatnik, ukłonił się i podziękował serdecznie za mój czas, po czym natychmiast zapytał, czy może teraz zrobić ze mną pamiątkowe zdjęcie. Noooo pewnie, że tak! - uśmiechnąłem się zdziwiony krótkością wywiadu oraz pozbawiony złudzeń na spółkę i darmowe żarcie. Wtedy zza jego pleców wysunął się tatuś i wyciągnął aparat, po czym strzelił nam fotkę i podziękowali.
Zaraz, zaraz! A moja fotka? Ja też mogę? Pierwszy raz udzielałem wywiadu! Pewnie! Proszę! No i zrobiłem.

Pan dziennikarz-redaktor z dzwonnicą w tle.

Okazało się, że tata zna Wrocław, bo jest dostawcą podzespołów elektronicznych zarówno do Toshiby, jak i LG. Był we Wrocku cztery lata temu, na wiosnę i bardzo mu się podobało. A czemu latorośl wykonuje tę ciężką pracę w upalną bądź co bądź niedzielę? Uczy się języka i odwagi w kontaktach z obcokrajowcami. To zajęcie domowe. Taka zabawa na niedzielne popołudnie. Zatkało mnie! Toż to jest ten dowód teorii o blokadzie językowej Japończyków! Kto przekroczy linię strachu, zaczyna mówić! Baaardzo serdecznie podziękowałem im za tak ważną dla mnie lekcję! Patrzyli na mnie z lekkim zdziwieniem, ale cieszyli się wraz ze mną. Zaprosiłem ich do Wrocławia! Rozeszliśmy się do swoich zajęć.

W sumie mało dzisiaj o Japonii - jak na moment wyjazdu. Ale to pewnie dlatego, że ja stąd wcale nie wyjeżdżam! Zostanę tu jeszcze długo! Być może bardzo długo. Może na zawsze. Tego nie wiem. To tylko prawdopodobne. Na pewno długo tu jeszcze posiedzę. Pokochałem ten kraj i ludzi, więc niby po co miałbym ich opuszczać?! Dobrze mi tu wśród nich. Jest dobrze, kiedy ma się kogo podziwiać. Rośnie w człowieku wiara i poczucie sensu. Bycie tu ma więc sens!

Zostaję! Nie wyjeżdżam!

20 komentarzy:

  1. Zawsze mozesz tam wrocic :). Powroty, ach powroty...
    Milego powrotu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cała przyjemność po naszej stronie. :)

    I jednak wracaj - żeby móc wrócić, ale najpierw zatęsknić, co powrót uczyni tym cenniejszym.

    Dobrej podróży!
    I dobranoc. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To rzeczywiście zdaje się całe wieki temu. A jednak...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. szczęśliwego powrotu! elaja

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosia sie zapewne ucieszy do rozpuku (znaczy rozpuknie sie na kawalki) na wiadomosc, ze zostajesz w Japonii. Natomiast dla mnie mozesz tam zostac, bo ciekawie piszesz i pewnie bedzie mi brakowalo Twoich reportazy i przemyslen, kiedy wrocisz do domu.
    Kiedy bedziesz przelatywal nade mna, zebym Ci mogla pomachac? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju,już? Trudno uwierzyć. Ale liczę na dalsze wspomnienia,refleksje itp.. Czytałam, czytam i na pewno co najmniej raz jeszcze wszystko od nowa przeczytam. A teraz bardzo dziękuję i kłaniam się po japońsku,choć mi łupie w kręgosłupie - Danuta,emerytka z Beskidu Niskiego

    OdpowiedzUsuń
  7. Wrócisz, a i tak jeszcze tam pobędziesz. Śpiąc we Wrocawiu, będzies śnił, i budził się w Japonii. A jak zatęsknisz, toznów poedziecie :)
    Też by mi pasowało, żebyś został, bo pięknie piszesz, i cudownie się czyta :) Ale musisz wrócić, bo przecież musisz tu książkę wydać, i załatwić przekład na japoński, by i tam poczytali, jak Ich widzą obcy. Nie mówiąc o tym, że Gosia już od jakieś czasu centymeter odcina, jak nie przymierzając rezerwista jakiś.
    Dobrej podróży :) Czekamy z kfiatami !

    OdpowiedzUsuń
  8. No to, kiedy wrócisz, przynajmniej temperaturę powietrza będziesz miał zbliżoną do tokijskiej :) A świat stał się taki mały... Jako podróżnik sprzed, powiedzmy, pięciuset lat, miałbyś niewielkie szanse na kontakt, o ponownej podróży nie wspominając. A więc wracaj, wracaj!
    Przypomniała mi się piosenka "Powiedz, stary, gdzieś ty był" :)))))))))))))))))))))
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wracasz tu, ale zostajesz tam, a będąc tu będziesz powracał tam... trata tam!

    OdpowiedzUsuń
  10. o! no to milej podrozy do Polski i dziekuje za wspaniale reportaze - bede wracac (po - wracac) zeby czytac uzupelnienia :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Szczęśliwej podróży. Liczę na tym razem wspomnieniową kontynuację bloga. Bo skoro zostajesz, to chętnie będę nadal czytała wrażenia podróżnika.
    A z drugiej strony, to chyba jednak trochę tęsknisz.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wcześniej było tylko marzenie, później może być trudniej...
    Tymczasem - szczęśliwej podróży!
    Kaeru czuwa :)

    Katarzyna3

    OdpowiedzUsuń
  13. Szczęśliwego powrotu do domku :-))
    Po południu się ochłodziło i pewnie będziesz w szoku że tu zimno ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Tęsknota za człowiekiem. Po powrocie ze Szkocji tęsknie za ludźmi tam, za życzliwym pozdrowieniem.
    Za uśmiech do przechodnia spotkanego na drodze. Tak naprawdę to nie są życzliwi do obcokrajowców - no nie wszyscy w każdym razie, ale są dla spotykanych na swojej drodze. U nas nie ma uśmiechu na drodze i dla obcych życzliwości brak. Jaka jest Japonia od wewnątrz? Można ją trochę poznać pracując tam. Ale najwięcej można powiedzieć rodząc się Japończykiem. :) Dobrej podróży. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. już wylądowałeś, no to witamy w domu :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Czekamy na posty!
    R.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zbyt długa przerwa w pisaniu ciekawych opowieści. Rozumiem - Gosia!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  18. A ja bez okularow przeczytalam tytul wpisu na liscie roznych blogow, ktore sledze i przeczytalam
    Zakret na wodzie i oczyma duszy widzialam kawal wody i Ty na motorowce powolnej robiacy zakre, ktory zostawia te rozchdzace sie falki jakie kilwater robit i sie zdazylam zastanowic SKAD Ty wiesz, gdzie i jak zakrecac. I jak przeczytalam wpis to doszlam do wniosku, ze MOJ tytul jest lepszy i bardziej pasuje do wpisu.

    a tak nawiasem to z wpisow blogowych JUZ wyszla niewielka ksiazeczka, z tego, co masz JESZCZE do napisania urosnie wieksza. Pisz!! i planuj......witaj w domu.

    OdpowiedzUsuń